Nareszcie koniec? - VII MPRC
Rozgrywki rallycrossowe 2001 zakończyły się VII rundą MPRC rozegraną w Toruniu.
Zawody odbyły się nietypowo, w całości w sobotę, zapewne dla tego, by wieczorem hucznie celebrować uroczyste rozdanie sezonowych szarf i pucharów. Tyle tylko, że większość zawodników i nielicznych sponsorów a nawet działaczy, wolałaby po zakończeniu wszystkich biegów ostatniej rundy szybko spakować się i wyjechać (ciemno, zimno i do domu daleko...). Nie wydaje się, że pomysł z zakończeniem sezonu każdej z dyscyplin tuż po ostatnich zawodach jest lepszy niż tradycyjna centralna uroczystość dla wszystkich dyscyplin samochodowych. No, ale z przebiegiem ostatnich zawodów nie miało to nic wspólnego.
Te zaś odbyły się przede wszystkim przy pięknej, jak na zamówienie pogodzie. Było sucho, słonecznie i dość ciepło, ale nie gorąco. Po prostu ideał. Wydawało się, że wszyscy dostosują się do aury i jako że w poszczególnych klasach nie mogły już praktycznie zajść jakieś istotne zmiany na czołowych pozycjach, będą dla siebie mili i przyjaźni. Niestety, wiele osób miało w czasie tej ostatniej rundy MPRC 2001 spore pretensje. Niektórzy do siebie samych lub swojego sprzętu, inni do konkurentów, jeszcze inni do sędziów. Całkowicie zadowolonych było niewielu, ale z pewnością należała do nich dość liczna grupa kibiców. Zawody przeprowadzono prawie w całości terminowo, a pomysł by nagrody (z tej rundy) wręczać po odbyciu wszystkich finałów, dodał przebiegowi imprezy kolejnej dawki dynamiki. Także komentarz spikera był żywszy niż poprzednio.
W klasie 1 tytuł mistrzowski był już dawniej zagwarantowany dla Krzysztofa Jankowskiego. Nowy mistrz, nie musząc się obawiać o całość sprzętu, mocno się przyłożył podczas kwalifikacji i startował do finału z pewnej pierwszej pozycji. Prowadził od startu do mety i równie pewnie wygrał, zresztą tak jak czynił przez większość sezonu. Jakiekolwiek zmiany mogły zajść jeszcze na miejscu drugim i trzecim. O te miejsca walczyli Tomasz Skinder i Tomasz Sokulski. Ten drugi, po kłopotach technicznych, z trudem zakończył kwalifikacje na przedostatnim miejscu i wtedy sprawa była już jasna. Skinder był w finale A i choć startował z drugiego rzędu, nie popełnił znacznych błędów (zajął trzecie miejsce za Marcinem Pogorzelskim) i zapewnił sobie tytuł wicemistrzowski. Sokulski, mimo przedostatniego miejsca w finale B utrzymał swoje trzecie miejsce w sezonie, przed Pogorzelskim.
W biegach finałowych klasy 1 było stosunkowo niewiele nieoczekiwanych zdarzeń. W finale B ładnie zwyciężył Remigiusz Woja, a start w finale A przyniósł mu dobre czwarte miejsce, między innymi dla tego, że w środku stawki nastąpiły pewne, dość ostre przetasowania.
W nielicznej klasie 2 było jeszcze spokojniej, gdyż przewaga Antoniego Skudły i jego Micry nad Tomaszem Nowakiem w CC jest ciągle wyraźna. W każdym biegu, także w finale, Skudło odrywa się od konkurentów i samotnie walczy o czas, ustalając go zazwyczaj na poziomie zbliżonym do pierwszej trójki wśród teoretycznie znacznie mocniejszych samochodów klasy 3. A więc kolejność pierwszej dwójki klasy 2 była taka jak zawsze i taka jaka jest kolejność pierwszej dwójki w sezonie. Czy więc finał okazał się nudny? Nie, za sprawą Michała Guranowskiego (Polo) i Piotra Furcherta (AX). Już na pierwszym okrążeniu ich samochody chciały w tym samym momencie znaleźć się w tym samym miejscu na torze. Udało się tylko częściowo (na głębokość wgnieceń w nadwoziach). Oba auta zaryły się w piachu, a potem, dziwnym trafem, oba powróciły na tor tuż obok siebie. Walka była dalej bardzo ostra a widzowie prawie nie patrzyli na zwyciężającego Skudłę. Panowie Guranowski i Furchert mimo sporego żalu do siebie nawzajem, zdołali na torze odrobić nieco strat i pierwszy z nich niedaleko przed metą awansował na trzecie miejsce przed Bogusławem Kurtyką w Fiacie 126.
W klasie 3 było, teoretycznie, jeszcze wszystko możliwe. Marcin Laskowski (Peugeot 106) po pechowym sezonie liczył, że uda mu się wygrać i że Janusz Siniarski (Felicja) straci tyle punktów, iż nastąpi zmiana na pozycji lidera. Z kolei Andrzej Grigorjew (Golf) liczył na pecha Laskowskiego i awans na drugie miejsce. Obaj się przeliczyli. Ale zaczęło się od nieprzyjemnej scysji między zawodnikami z Warszawy a sędziami i innymi zawodnikami (z Torunia) o dopuszczenie do jednego z biegów eliminacyjnych. Mówiąc krótko: eliminacja musiała być powtórzona a sędziowie najedli się wstydu. O wstydzie krewkich zawodników toruńskich trudno mówić, bo jak komentować wystąpienia w stylu "uważaj, bo jesteś w Toruniu!". Czyżby aż takie kompleksy?
Po kwalifikacjach Laskowski znalazł się (planowo) na pierwszym miejscu, zaś Siniarski na czwartym, za wreszcie bardzo dobrze przygotowanym Piotrem Tyszkiewiczem (Felicja) i Andrzejem Grigorjewem. Robert Polak nie zdołał ukończyć żadnej z kwalifikacji. W finale najwięcej zdarzyło się na pierwszym zakręcie. Laskowski, choć na teoretycznie najlepszym polu startowym i na najkorzystniejszym torze przejazdu, musiał wykonać rozpaczliwą obronę - zapewne po lekkim uderzeniu przez inne auto. Czy i kto był w to zamieszany - nie wiemy. Efekt był taki, że czerwone 106 znalazło się zupełnie z tyłu. Z przodu zaś Tyszkiewicz lekko wypchnął z toru Grigorjew, ale ten wrócił z trawy na beton na drugiej pozycji. Taka kolejność pierwszej dwójki utrzymała się do mety. A dalej? Początkowo na trzecim miejscu znalazł się, niespodziewanie, startujący starą Toyotą były (sprzed kilku laty) mistrz, Krzysztof Szeszko. Ale samochód już nie ten i olsztynianinowi przyszło stopniowo oddawać kolejne pozycje. Laskowski musiał odrabiać straty z ostatniego miejsca, co mimo klasy auta i kierowcy nie było łatwe. Zresztą nie jest to zawodnik preferujący brutalną jazdę więc gdy "dojechał" do konkurenta, który popełniał mało błędów, nie był już w stanie nic zrobić. Traf chciał, że tym konkurentem był Janusz Siniarski, który w tym momencie wiedział, że tylko jakieś straszne zdarzenie może mu odebrać tytuł Mistrza Polski. Taka kolejność utrzymała się do mety. Własne czwarte miejsce i dobra jazda Tyszkiewicza (w walce z Grigorjewem) uratowały, o jeden punkt, Laskowskiemu tytuł wicemistrzowski. Trzeba przyznać, że klasa 3 jest najciekawszą w naszym rallycrossie; samochody są szybkie, kierowcy dobrzy, a przede wszystkim zawsze jest co najmniej kilku kandydatów do zwycięstwa.
W klasie Pol2 (CC i SC) doszło do nieprzyjemnego zgrzytu. Tytuł mistrzowski był już wcześniej przydzielony - zdobył go Wojciech Białowąs. O wicemistrzostwo mieli walczyć jeszcze Arkadiusz Młotek i Artur Ryziński. Młotek obliczył jednak sprytnie, że zawodników jest akurat tylu ilu potrzeba dla uzyskania limitu klasy i nie stawił się na badanie techniczne, ukrywając to zresztą skrzętnie przed konkurentami. W ten sposób został wicemistrzem (o jeden punkt przed Ryzińskim). Ciekawe, czy pomoże mu to w dalszej karierze... Zawodnicy z tej klasy zostali połączeni z klasą 6 (Dywizja 2A - 1400), co zresztą okazało się niezbyt szczęśliwe dla Białowąsa. Po bezproblemowym sezonie, jadąc już towarzysko, dość poważnie uszkodził samochód podczas dachowania.
We właściwej klasie 6 mistrz był już znany - Tomasz Oleksiak zdobył komplet punktów. Dalej, teoretycznie, Michał Kunicki mógł stracić jeszcze drugie miejsce na rzecz Krzysztofa Groblewskiego, a ten trzecie na rzecz Krystiana Onyśko. Onyśko wyposażył się na końcowe zawody najlepiej jak mógł - w czołowy samochód tej klasy w kraju, czyli pożyczonego od Tomasza Oleksiaka Peugeota 106. Efekt był bardzo dobry - pierwsze miejsce po kwalifikacjach. Drugi był jednak Groblewski z najlepszym czasem dnia, dalej Piotr Granica i Michał Kunicki. Po finale pretensje może do siebie mieć Groblewski. Po raz kolejny w sezonie zepsuł start i potem nie był już w stanie wiele odrobić, mimo iż w przepychance uszkodzony został samochód Granicy. W efekcie Onyśko wykonał plan (pierwsze miejsce) a Groblewskiemu z trudem uzyskane czwarte nie wystarczyło do utrzymania trzeciego w sezonie.
W biegu finałowym tej klasy bardzo dobrze zaprezentował się zwycięzca finału B - Piotr Koc w Seicento. Tego dnia to on wśród małych samochodów był najszybszy, a nie Białowąs czy Ryziński. W Finale B jeden z najciekawszych manewrów wykonał dość słabo jeżdżący Jacek Stawiński (Suzuki). Nie opanowawszy auta położył je na boku (w piachu poza torem), a postawiony na koła kontynuował jazdę (skończyło się to wykluczeniem).
W klasie 4, coraz mniej licznej, oczekiwano pokazowej walki Adama Polaka z Jackiem Ptaszkiem a także rozstrzygnięcia batalii o trzecie miejsce w sezonie między Bohdanem Ludwiczakiem a Mariuszem Stecem. Do walki dwóch Toyot nie doszło - Ptaszkowi sprzęt eksplodował podczas startu do jednej z kwalifikacji. Adam Polak ćwiczył na użytek kibiców i sponsorów coraz szybsze przejścia ostatniego zakrętu przed metą, co w trzeciej kwalifikacji doprowadziło go do naprawdę dobrego wyniku: nie zdołał wyhamować przed barierą w następnej partii zakrętów (około 80 metrów betonowej prostej). Kolizja była jednak niegroźna i nie przeszkodziła w zwycięstwie w tym biegu i w całej rundzie. W finale Mariusz Stec nie musiał już kłopotać się o Ludwiczaka - Escort zawodnika z Olsztyna w kwalifikacjach stracił skrzynię biegów. Jednak Mitsubishi młodego kierowcy z Lublina jest o wiele za słabe by nawiązać walkę z nawet zbyt widowiskowo jadącą Toyotą Celica Adama Polaka. Ozdobą biegu klasy 4 była też walka dwóch kierowców jadących Escortami Cosworth: Mirosława Witkowskiego i Andrzeja Kalitowicza. Najpierw wypychał Kalitowicz, potem uderzał Witkowski, - zderzaki fruwały, a smaku sprawie dodawało to, że obaj nienajlepiej radzili sobie ze sprzętem, który co i rusz chciał jechać w swoją własną stronę. Cała sprawa zakończyła się protestem i opóźnieniem wyników klasy 4, co i tak nie zmieniło rezultatów sezonu - (Polak - Ptaszek - Stec). Po biegu tej klasy niezadowolonych było więc wielu (przede wszystkim dwaj konkurenci po poważnych awariach) ale nawet Marusz Stec, mimo niezłego wyniku nie miał wesołej miny. Nad nim, tak jak nad wieloma innymi zawodnikami polskiego rallycrossu zawisło pytanie: co będzie dalej? Czy znajdą się sponsorzy, którzy dostrzegą widowiskowość tej dyscypliny i sfinansują przygotowanie naprawdę dobrego sprzętu, być może takiego, który pozwoli na nawiązanie walki za granicą?
Zresztą, jak się wydaje, nad polskim rallycrossem wisi też w postaci ciemnej chmury sprawa wykluczenia Tomasza Oleksiaka z rundy ME w Słomczynie. Rzecz leży teraz w rękach polskich sędziów: czy zdecydują się oni zająć odważne stanowisko i wystąpić w obronie naszego zawodnika, w sposób oczywisty oszukanego przez stronniczych jurorów? Na razie słyszymy w tej sprawie urzędniczy bełkot i żadnych konkretów. Jakoś nikt z naszych oficjeli nie chce sobie uświadomić, że w tym sezonie Oleksiak okazał się pod względem osiągnięć w międzynarodowym sporcie samochodowym (licząc bardzo skromnie - jeżeli przyjąć że Mistrzostwo Słowacji Kuliga ma większe przełożenie propagandowe) drugim z polskich reprezentantów. Dalej, za tą dwójką, nie ma nikogo.
Czy można się spodziewać, że ewentualni inni kandydaci do reprezentowania barw Polski w przyszłości zdecydują się na ten wysiłek, widząc postawę polskiego związku sportowego? Być może wzorem Kubicy znajdą sobie inne barwy, by uzyskać choć trochę pomocy organizacyjnej - o finansowej w tym sporcie przecież nikt nawet nie mówi. Albo po prostu zrezygnują. Gdy się nad tym spokojnie zastanowić, sprawa jest naprawdę bardzo smutna - o wiele smutniejsza niż dwadzieścia punktów i tytuł wicemistrzowski utracony przez jednego zawodnika.
W sumie, wydaje się, że większość uczestników kończyła ostatnią, siódmą rundę Mistrzostw Polski rallycrossu z nie ukrywaną ulgą. Zazwyczaj, z małymi wyjątkami, na pytanie "co dalej?" odpowiadają "nie wiem". Teraz jest czas na to, by zbierać pieniądze i leczyć rany (w sprzęcie). Ilu wróci w przyszłym sezonie na tor?
Jerzy Dyszy
Udostępnij lub zapisz ten artykuł
Najciekawsze komentarze
Subskrybuj i uzyskaj dostęp do Motorsport.com za pomocą blokera reklam.
Od Formuły 1 po MotoGP relacjonujemy prosto z padoku, ponieważ kochamy nasz sport, tak jak Ty. Aby móc nadal dostarczać nasze fachowe dziennikarstwo, nasza strona korzysta z reklam. Mimo to chcemy dać Ci możliwość korzystania z witryny wolnej od reklam i nadal używać ad-blockera.