Felieton: Rzutu karnego nie będzie!
Piąta (przedostatnia) runda wyścigowego Pucharu Alfa Romeo, rozegrana na poznańskim torze w dniach 30-31 sierpnia, pozostawiła uczucie niesmaku i zrodziła pytania o granice sportowej rywalizacji, o rolę sędziów czy chociażby o umiejętność wygrywania i przegrywania.
Moim zdaniem oraz setek kibiców i wielu kierowców uczestniczących w tych zawodach, właśnie tam przepełniła się czara goryczy i tylko mądre decyzje władz sportowych mogą odbudować prestiż wyścigów samochodowych w naszym kraju. Mam wrażenie, że na miejscu będzie tutaj stereotypowe stwierdzenie – teraz już nic nie będzie tak jak dawniej...
Głównym bohaterem wydarzeń stał się Robert Kisiel, ubiegłoroczny wicemistrz Polski w Pucharze Alfa Romeo, a także jeden z faworytów do podium również w tym sezonie. Podczas poznańskiej rundy PAR, na ostatnim okrążeniu Robert staranował samochód prowadzącego od startu Marcina Bartkowiaka, pretendującego do mistrzowskiego tytułu. W rezultacie Bartkowiak znalazł się poza torem, a Kisiel swym zdemolowanym autem zdołał ukończyć zawody. Stało się to na oczach setek kibiców, a całe zdarzenie nagrane zostało przez kamerę jadącego za nimi Jakuba Golca. Oburzenie na zachowanie Kisiela było tak duże, że kierowca musiał skorzystać z pomocy firmy ochroniarskiej, bo zanosiło się wręcz na rękoczyny. Kisiel nie pokazał się na rozdaniu nagród (trzecie miejsce w sprincie). Jako powód podano konieczność udania się na badania lekarskie, ale kwadrans później pojawił się na konferencji prasowej.
Tam usłyszeliśmy, że to Bartkowiak “gwałtownie zmienił tor jazdy”, że “była to twarda, sportowa walka”, “że takie są wyścigi”. Ta linia obrony znalazła się również w oficjalnym komunikacie zespołu NOM Racing Team (rozesłana do dziennikarzy i opublikowana na łamach autoklub.pl). Jako koronny dowód swej niewinności Robert Kisiel stwierdził – “nawet jeżeli to ja ponoszę winę za kolizję, to doszło do niej w twardej sportowej walce. Przecież najbardziej “ukarałem” sam siebie, więc nie można doszukiwać się tu jakiejś złej woli. Takie są wyścigi”.
Trudno mi się zgodzić z taką argumentacją. Wyścigi samochodowe są sportem kontaktowym, gdzie walczy się “blacha w blachę”, zgoda. Są jednak - muszą być - jakieś granice. Gdyby to był incydentalny przypadek, że Robert Kisiel wysadził z toru rywala, zapewne nie byłoby aż tak wielu pretensji. Niestety, tylko w tym sezonie, Kisiel posądzany jest o kolizję m. in. z Tomaszewskim (dach), Garsteckim czy Bartkowiakiem (przy innej okazji). Przy ogromnych prędkościach na torze wyścigowym wystarczy, umiejętnie “puknąć” samochód rywala, by znalazł się za torem. Mam wrażenie, że tym razem kalkulacje zawiodły Kisiela, który z ogromną prędkością uderzył w tył alfy Bartkowiaka (ślady na zderzaku). Tym razem jednak, samochód rywala nie wystrzelił do przodu jak z procy, ale mając skręcone koła zawinął do środka i Kisiel powtórnie uderzył w alfę Bartkowiaka, tym razem w bok. Stąd niespodziewane zdemolowanie samochodu Kisiela, a stan techniczny jego samochodu świadczy o sile z jaką nastąpiło zderzenie. Gdyby Bartkowiak gwałtownie zmienił tor – jak twierdzi Robert Kisiel – musiałby, odruchowo chociaż, nacisnąć na hamulec. Niestety, takiego faktu nie potwierdzili świadkowie zdarzenia, światła “stop” nie zapaliły się również na nagraniu wideo...
Robert Kisiel ostatecznie został wykluczony z całych zawodów i pozbawiony punktów zdobytych w piątej rundzie PAR. Warto przypomnieć, że jest to już drugie wykluczenie tego kierowcy w tym roku. Na początku sezonu (również w Poznaniu) popełnił falstart, pokazano mu flagę “stop and go”, ale przed metą Kisiel nie zjechał do depo, twierdząc później, że niczego nie widział.
Czy można nieco wytłumaczyć Roberta Kisiela? Myślę, że tak. Puchar Alfa Romeo rozgrywany jest nie pierwszy rok i startują w nim zarówno doświadczeni, jak i utytułowani zawodnicy. Praktycznie nie było wyścigu, by kończyło się jedynie na drobnych wgnieceniach błotnika. Czasami zawody przypominały rallycross, a nie wyścigi, gdzie jednak obowiązują nieco inne zasady. Zgadzam się, że taka rywalizacja podnosi atrakcyjność dla kibiców i urwane zderzaki, przepychanki, wypadnięcia z toru są bardzo “medialne” i pożądane z punktu widzenia telewizji. Czy jednak sędziowie nie są zbyt tolerancyjni?
Flagę “stop and go” można było zobaczyć za falstart. Niebezpieczna jazda, czy inne przewinienia karane były – o ile w ogóle – co najwyżej ostrzeżeniem, z którego nikt sobie nic nie robił, bo nie miało żadnego wpływu na wyniki. Gdyby przynajmniej nakładano później kary finansowe? Nic z tego - wolna amerykanka była częstym widowiskiem na torze, wyjaśniana potem jako twarda, męska, sportowa walka. Tego uczyła się również młodzież widząc, że można tak robić praktycznie bezkarnie. Zwróćmy uwagę, zawodnicy notorycznie próbują “podrasować” swe samochody, chociaż przyłapanie na dopingu kończy się wykluczeniem (tak było i tym razem). Widzą o tym, ale i tak kombinują. Jeśli więc mają poczucie, że niesportowa jazda na torze nie wiąże się praktycznie z żadnym ryzykiem...
Zdarzało się, że na konferencjach prasowych pojawiały się głosy niezadowolenia wśród zawodników, ale szybko starano się łagodzić napięcie. Co najwyżej sprowadzano wzajemne żale do mitycznej “wojny poznańsko-warszawskiej”, sztucznie kierując problem na boczne tory.
W meczu piłkarskim niesportowe zachowanie, zwane faulem, jest natychmiast odgwizdane przez sędziego. Drużyna poszkodowanego otrzymuje bonus w postaci rzutu wolnego lub karnego, winny otrzymuje nierzadko kartkę żółtą lub czerwoną, a dodatkowo może być nałożona kara meczu, dłuższa dyskwalifikacja, pokaźna kara finansowa. Taki piłkarz zastanowi się następnym razem, zanim kopnie w kostkę zamiast w piłkę.
Oczywiste jest, że w wyścigach samochodowych nie można wstrzymać akcji, ale są możliwości regulaminowego karania “z urzędu”. Są tego przykłady nawet w największych i najbardziej renomowanych serialach wyścigowych na świecie. Tymczasem w naszym kraju ofiara niesportowego zachowania musi sama dochodzić swych praw, czyli napisać protest poparty kilkusetzłotową, a więc niemałą kaucją. (Jeśli protest nie zostanie uznany, kaucja przepada. To słuszny pomysł, bo sędziowie po każdych zawodach nie są zasypywani stertami pretensji “każdy na każdego”, ale w bardzo uzasadnionych przypadkach). Wydaje mi się jednak, że protest złożony przez zawodnika powinien być ostatnią deską ratunku dla potencjalnie pokrzywdzonego - w sytuacji, gdy sędziowie czegoś nie zauważą. W Polsce stało się natomiast normą, że jeśli nie było protestów, to zawody przebiegły w miłej, sportowej atmosferze i można udać się na kolację.
Robert Kisiel definitywnie stracił szansę na tytuł Mistrza Polski, gdyż po odliczeniu najsłabszej rundy w sezonie - a nie mogą to być rundy, w których nastąpiło wykluczenie – nie ma już szansy, by przeskoczyć Jakuba Golca (nie zostało to uwzględnione w komunikacie NOM Racing Team i wypowiedziach samego kierowcy, który twierdzi, że taką możliwość ma). Praktycznie pozbawił tej szansy Marcina Bartkowiaka, który musiałby ostatnie zawody wygrać, przy dodatkowym - mało realnym założeniu - że Golec nie zdobędzie punktów, czyli w praktyce nie dojedzie do mety. Sytuacja jest więc dosyć klarowna.
Ktoś powie, taki jest sport. A ja nie wiem, czy rzeczywiście taki jest sport, a jeśli jest, czy to mi się podoba. Sport jest rywalizacją, w której są ściśle wyznaczone reguły i granice, w której ważnym elementem jest (ma być) postawa fair play. Po ostatniej rundzie PAR uświadomiłem sobie, że - przynajmniej w wyścigach - te reguły i granice niekoniecznie są tak wyraźne. Robert Kisiel poniósł karę – wykluczono go z zawodów. Nie rekompensuje ona jednak w żaden sposób straty jaką poniósł ktoś inny. Rzutu karnego nie będzie.
(Maciej Rzońca)
Udostępnij lub zapisz ten artykuł
Najciekawsze komentarze
Subskrybuj i uzyskaj dostęp do Motorsport.com za pomocą blokera reklam.
Od Formuły 1 po MotoGP relacjonujemy prosto z padoku, ponieważ kochamy nasz sport, tak jak Ty. Aby móc nadal dostarczać nasze fachowe dziennikarstwo, nasza strona korzysta z reklam. Mimo to chcemy dać Ci możliwość korzystania z witryny wolnej od reklam i nadal używać ad-blockera.