Etap prawdy
Dzisiejszy etap z Ataru do Tichit od początku budził wielki respekt - to jedna z najtrudniejszych i najdłuższych prób tegorocznego Dakaru.
Krótka dojazdówka i aż 585 km odcinka specjalnego już na papierze budzą szacunek, nie wspominając o bezposredniej konfrontacji twarzą w twarz.
Najszybszy dzisiaj Giniel De Villiers przebijał się przez pustynię ponad 7,5 godziny - to o czymś świadczy. Organizatorzy, być może celowo, największego etapowego zabójcę zaplanowali po dniu przerwy. Cała karawana ruszyła na trasę wypoczęta i zregenerowana - i zawodnicy i maszyny.
Pecha miał Hołowczyc, który jechał bardzo szybko i popełnił błąd. Już po kilkunastu kilometrach, na kamienistym i krętym fragmencie uderzył w coś, co było zdecydowanie za twarde i oddało urywając tylny most. Uderzenie musiało być na prawdę potężne. Hołowczyc pogrzebał szanse na dobry wynik, ale udało mu się naprawić samochód. Nie wiem jak on to zrobił. Auto ruszyło w kierunku Tichit około 18.30, ale próba przejechania nocą 500 km pustyni jest samobójcza. Pokonywanie wysokich wydm wygląda miej więcej tak: na podjeździe nie widać nic poza ciemnym niebem i tak na prawdę nie wiadomo kiedy wydma się urywa. Potem jest już tylko lot w dół. Światła samochodu wyznaczają jedynie wąski tunel i nikomu nie życzę tego, co czeka teraz Hołowczyca.
Nawet jeżeli Hołek jakimś cudem dotrze do mety, wcale nie ma gwarancji, że pojedzie dalej. Jutro start etapu jest praktycznie przy samym biwaku, więc będzie bardzo mało czasu na jakiekolwiek naprawy a sędziowie są bezwzględni. Podobną sytuację miałem podczas pierwszego Dakaru, w którym startowałem. Dotarliśmy na metę ale start zamknięto 45 minut przed naszym przyjazdem. Chociaż na miejscu byli jeszcze wszyscy sędziowie, nie było szansy na dalszą jazdę. Rajd się skończył.
Poważnie oberwał też Unimog Grześka i Rafała. Stracili całkowicie skrzynię biegów i sami nie byli w stanie naprawić auta na tyle, żeby podejmować dalszą walkę. Udało im się prowizorycznie zreanimować przekładnię i na pierwszym biegu toczą się do startu. Jedyne co im pozostało to dojechać do Dakaru po asfalcie.
Niedaleko miejsca, gdzie utknął Unimog, dachowali chłopcy w Land Roverze ale na szczęście nic poważnego się nie stało i jadą dalej. Niestety stracili światła. Nie wiem jak będą dalej podróżować w ciemnościach.
Na dzisiejszym etapie doskonale było widać, kto jest mocny na wydmach. Na pozycji lidera utrzymał się De Villiers, który od początku był moim faworytem. Ostro zaatakowały Mitsubishi i to akurat nie dziwi, bo te auta zawsze lepiej radziły sobie w najtrudniejszych pustynnych wartunkach niż konkurencja. Kolejna rzecz to kierowcy. Peterhansel i Alphand to obecnie najbardziej doświadczeni zawodnicy jadący w czołówce. Sainz, który jechał doskonale, stracił około godziny. Ducha wyzionęło wspomaganie kierownicy. Mimo tego Carlosowi należą się ogromne słowa uznania. Jedzie jak natchniony. Klasę pokazał również Al Attiyah, który ósmy etap skończył na doskonałej, czwartej pozycji. Nasser zawsze był bardzo szybki na wydmach i dzisiaj pokazał na co go stać. W pierwszej części etapu jechał nawet jako drugi, mając przed sobą tylko fabrycznego Touarega De Villiersa.
Kolejne trzy etapy będą podobne do dzisiejszego, chociaż na pewno nie tak męczące. Będą również tym prawdziwym Dakarem - piaszczystym, ciężkim i niebezpiecznym.
Myślę, że dopiero rano będziemy wiedzieli jak naprawdę będzie wyglądała lista startowa następnego odcinka rajdu.
Łukasz Komornicki
(Fanjazda)
Udostępnij lub zapisz ten artykuł
Najciekawsze komentarze
Subskrybuj i uzyskaj dostęp do Motorsport.com za pomocą blokera reklam.
Od Formuły 1 po MotoGP relacjonujemy prosto z padoku, ponieważ kochamy nasz sport, tak jak Ty. Aby móc nadal dostarczać nasze fachowe dziennikarstwo, nasza strona korzysta z reklam. Mimo to chcemy dać Ci możliwość korzystania z witryny wolnej od reklam i nadal używać ad-blockera.