I po zawodach!
Był rajd i już go nie ma - Karty zostały rozdane.
Nasi na mecie, Łukasz z Rafałem na piątym miejscu, Marek szósty, a Jacek jedenasty - Nasi bohaterowie spisali się więc bardzo dobrze, zważywszy jakie przygody przeżyli wczoraj. Zresztą wszyscy mieliśmy trudne zajęcia z geografii i musieliśmy sięgnąc do Atlasu (to takie góry w Maroku). Zawodnicy sięgnęli ponad trzech tysięcy metrów na swoim odcinku, ja zaledwie dwóch tysięcy stu metrów, ale za to podróż do miejsca kwaterunku trwała cztery godziny. I nie chodzi wcale o to, że przez ten czas przejechaliśmy 130 kilometrów! Jednak orlenowcy mieli gorzej, przecież im się spieszyło. A tu proszę stoję sobie spokojnie z kamerą, wycelowabną prosto w miejsce, gdzie za moment wyopadnie „Dąbrol”. No i wypadł, a właściwie wyjechał spokojnie, zatrzymał się koło mnie i moich kolegów Barka i Grzesia i po chwili ruszyiśmy za nim z odsieczą, niczym Sobieski na Wiedeń. Okazało się, że silnik w motorze Marka został opuszczony przez olej (potem okzało się, że zniszczeniu uległ filtr). Popędzilismy zań więc na stację beznynową, kupiliśmy olej. Marek dolał, wsadził jeszcze dwie butelki w spodnie i pomknął na następny oes. Porówanie z szarżą Sobieskiego jest nieprzypadkowe, bowiem przed startem w dowód wdzięczności Jankowi trzeciemu, pomocy udzielili mu Austriacy. Dzięki temu, dzisiaj mogliśmy oglądać uśmiechniętą, „Dabrolową” „twarzoczaszkę” na mecie.
Wczoraj wszystkie płyny chyba sprzysięgły się przeciwko naszym. „Padżeraka” Łukasza i Rafała opuścił bowiem płyn hamulcowy. 50 kilometrów, krętego i wąskiego zjazdu bez możliwości podparcie sę hamulcem z Atlasu mocno sprawdziło wytrzymałość ich tętnic. Na szczęście „naczynia” nie pękły, ale kilka razy niewiele brakowało do lotu w poza drogową przestrzeń. Nie trzeba chyba dodawać, że gdyby do tego doszo nie zobaczylibyśmy ich nie tylko na mecie.
Dziś nie działo się nic. Nuda codzienna. Pobudka szósta rano, sniadanie siódma. Potem pobrałem jak zwykle wodę na talony oraz rację żywnościową. To taka szara torba z kilkoma ciekawymi składnikami, która musiała zaspokoić głód przez cały dzień. A znajdowały się w niej: paczka czipsów, batonik energetyczny, sok, sałatka, pasztet, suchary oraz deser. Pyszności, palce lizać. Zatem w towarzystwie moich kolegów o których wspominałem wyżej oraz racji zywnościowych udaliśmy się od razu na metę rajdu. W porównaniu do dobrze znanych rajdów samochodowych, koniec rajdu cross country ( nie zawsze jest to rampa), znajduje się „w krzakach”. I tak było tutaj. Na drodze szutrowej we wiosce stało kilka flag w nazwą rajdu i kupa (za przeproszeniem) dziennikarzy. Poza tym wzystko normalnie, szmapan, wieńce, wywiady, autografy, wizyty z zakładach pracy..... . Coś mnie poniosło. A teraz pozostao mi tylko pakowac powoli ciuchy, sprzęt i jutro o szóstej rano zaczniemy powrót do kraju. Mam nadzieję, że poznam ukochaną Pollskę, bowiem od moja nieobecnośc wesziśmy odobno do UE. No, a teraz jestem już w Marakeszu. Czeka mnie basen, lemoniada i wypad na bazar, żeby zakupić tak zachwalaną, przez pewną chyba dobrze znaną Agatę, szkatułkę. Może spotkam też Herculesa.
Piotr „Cycu” Cwyl
Udostępnij lub zapisz ten artykuł
Najciekawsze komentarze
Subskrybuj i uzyskaj dostęp do Motorsport.com za pomocą blokera reklam.
Od Formuły 1 po MotoGP relacjonujemy prosto z padoku, ponieważ kochamy nasz sport, tak jak Ty. Aby móc nadal dostarczać nasze fachowe dziennikarstwo, nasza strona korzysta z reklam. Mimo to chcemy dać Ci możliwość korzystania z witryny wolnej od reklam i nadal używać ad-blockera.