Zasubskrybuj

Zarejestruj się za darmo

  • Szybki dostęp do ulubionych artykułów

  • Zarządzanie powiadomieniami o najświeższych wiadomościach i ulubionych kierowcach

  • Wyraź swoją opinię poprzez komentowanie artykułów

Motorsport prime

Poznaj kontent premium
Zasubskrybuj

Edycja

Polska Polska

Jak na Mazurach

- To był świetny odcinek specjalny, bardzo mi się podobał - powiedział Krzysztof Hołowczyc po 10 etapie Dakaru - Gdy przejechaliśmy pierwsze 20 kilometrów to byłem bardzo szczęśliwy.

To jest oes dla nas - powiedziałem do Jean-Marca - trochę nawet przypomina mazurskie szutry. Kręty, piaszczysty szlak, chociaż tego piasku zdecydowanie więcej niż na Mazurach. Frajdę miałem ogromną, bawiłem się każdym zakrętem, cieszyliśmy się niemal jak dzieci. Niestety z przedniej części prawego zawieszenia zaczęły dobiegać niepokojące stuki i już wiedzieliśmy, że dzieje się coś niedobrego. Zatrzymaliśmy się, aby sprawdzić co się stało i okazało się, że z półosi spadła gumowa osłona. Przegub został odsłonięty i gdy dostał się do niego piasek to zaczął się zacierać. Musieliśmy wymienić całą półośkę, bowiem nie było mowy o żadnej prowizorycznej naprawie, przemyciu, czy coś w tym stylu. Wymiana półosi w tym aucie nie jest łatwa, trzeba między innymi zdemontować przedni wahacz. Zajęło nam to wszystko około 70 minut. Najgorsze jest to, że później znów musieliśmy wyprzedzać dziesiątki samochodów. A to w tych warunkach nie jest łatwe. Pod koniec oesu zatrzymaliśmy się jeszcze raz, aby dokonać poprawek w naszej naprawie i niestety ze stratami dojechaliśmy do mety. Szkoda, że jutro nie ma próby sportowej. Dla mnie każdy kilometr do przejechania to szansa na odrobienie przynajmniej części strat. Szkoda, że do Dakaru pozostały już tylko trzy odcinki specjalne.

Całą naprawę Hołowczyc i Fortin wykonali samodzielnie. Wyścigowo-serwisowa „T Czwórka” z oczywistych powodów nie miała szans, aby zdążyć na czas. Po dokonaniu naprawy Hołek pojechał bardzo szybko i przykładowo pomiędzy CP1 i CP2 uzyskał czas na poziomie najlepszych zawodników w rajdzie. Wcześniejsze straty były jednak nie do odrobienia.

- Dzisiejszy odcinek przebiegał w początkowej i końcowej partii trasami zaplanowanymi jako oesy do i z Timbuktu, ale po ich odwołaniu większość była nowa - opowiadał Jacek Czachor. - Trasa wiodła cały czas bardzo krętym szlakiem, po piasku i kępkach trawy. Czasami przypominało to trochę Mazury. To był odcinek dobry dla mniejszych motocykli i nie przez przypadek wygrał Helder Rodrigues, który jedzie o 30 kilogramów lżejszą Yamahą. Nie przepadam za takimi próbami. Przewróciłem się na pięćdziesiątym kilometrze i później nieco spasowałem. Już od kilku dni, jak cień jedzie za mną Jarek Katrinak ze Słowacji. W klasyfikacji jest tuż przede mną i najwyraźniej wybrał sobie taką taktykę bezpiecznej jazdy. Gdy przyjeżdżamy razem na metę to wtedy do mnie nic nie traci i o to mu najwyraźniej chodzi. A mnie nie będzie łatwo mu uciec. Próbowałem już kilkakrotnie. To bardzo dobry zawodnik. Ja jestem jednak lepszym od niego nawigatorem i w tym upatruję swojej szansy.

- Mieliśmy dzisiaj do pokonania pozornie niegroźnie wyglądające 360 kilometrów po piachu - przekazał swoje wrażenia Marek Dąbrowski. - Było dość szybko, ślisko i niebezpiecznie. Już po kilku kilometrach musiałem się zatrzymać, aby udzielić pomocy innemu motocykliście. Był to Victor Rivera z Hiszpanii. Przewrócił się i nie mógł już nic zrobić o własnych siłach Uruchomiłem jego przycisk alarmowy powiadamiający o wypadku organizatora i tak ustawiłem motocykl, aby nikt na niego nie wjechał. Był już też przy nim inny motocyklista, który zajmował się bezpośrednio poszkodowanym. W tym czasie wyprzedziło mnie kilku rywali, chciałem więc odrobić stracony dystans i w efekcie wpadłem w krzaki. Wtedy postanowiłem już nie szaleć i jechać spokojniej, ale to nie był jeszcze koniec przygód. W końcówce, na 66 kilometrów przed metą urwał mi się GPS i musiałem się zatrzymać, aby go dobrze zamocować. Do mety jeszcze trzy odcinki specjalne i może się sporo zdarzyć. Większość zawodników ma coś sobie do udowodnienia i myślę, że będzie jeszcze ciekawie.

Jutro zawodnicy będą mieli do przejechania tylko odcinek dojazdowy o długości 280 kilometrów z Nema do Ayoun el Atrous. Droga będzie prowadziła po asfaltowej nawierzchni. Zawodnicy będą też mogli trochę dłużej pospać na biwaku w Nema, bowiem start pierwszego motocyklisty zaplanowano na godzinę 11.00, a samochodu na 13.05. Tak jak w całym rajdzie, organizatorzy będą mogli sprawdzić za pomocą GPSu czy zawodnicy nie przekraczają dozwolonych prędkości. Za dwa pierwsze takie przewinienia grożą kary finansowe, za trzecie - wykluczenie z rajdu.

Poprzedni artykuł Powiedzieli po etapie
Następny artykuł Stohl poznaje Xsarę

Najciekawsze komentarze

Zarejestruj się za darmo

  • Szybki dostęp do ulubionych artykułów

  • Zarządzanie powiadomieniami o najświeższych wiadomościach i ulubionych kierowcach

  • Wyraź swoją opinię poprzez komentowanie artykułów

Motorsport prime

Poznaj kontent premium
Zasubskrybuj

Edycja

Polska Polska
Filtry