Zasubskrybuj

Zarejestruj się za darmo

  • Szybki dostęp do ulubionych artykułów

  • Zarządzanie powiadomieniami o najświeższych wiadomościach i ulubionych kierowcach

  • Wyraź swoją opinię poprzez komentowanie artykułów

Motorsport prime

Poznaj kontent premium
Zasubskrybuj

Edycja

Polska Polska

Jak w westernie.

Jako mały chłopiec, choć było to już ładnych parę lat temu, z lubością oglądałem westerny.

Pamiętam jak ja zazdrościłem Johnowi Waynowi, czy Grogory’emu Peckowi tych strzelanin, przygód, ale przede wszystkim fascynowała mnie preria. Ta brunatno - czerwona ziemia po której się bohaterowie przemieszczali, otoczona górami skalistymi, bądź innymi. Zawsze chciałem choc na moment znaleźć się w takim krajobrazie i zobaczyć potyczki kowbojów z indianami, bądź z innymi złymi kowbojami. Teraz bedąc na rajdzie cross country w Maroku, mogę poniekąd to marzenie ziścić. Jakże szeroko otworzyły mi się zaspane oczy, a zaraz za nimi usta kiedy około 6.20 miejscowego czasu znalazłem się w mym wymarzonym w dzieciństwie krajobrazie. Tak właśne wygląda w Afryce pustynia kamienista. Po obu stronach szlaku, góry. Gdzieniegdzie pasące się bizony (wielbłądy). No i oczywiście mnóstwo kowbojów na swych błyszczących, nowoczesnych rumakach oraz w pędzących na łeb na szyję dyliżansach.

Niestety Ci dobrzy Marek Dąbrowski i Jacek Czachor z góry skazani byli na porażkę. Oprócz przeważających liczebnie rywali do „złota”, mieli trochę mniej rodowodowe „mustangi”. Jednak umiejętności jeździeckie niemałe, spowodowały, że nasi kowboje dotarli do kresu dzisiejszej podróży na szóstym i dziewiątym miejscu. Okazuje się, że nie łatwo jest pokonać kowbojów znad Sewkany, którzy najlepiej radzili sobie na prerii. Cyril Despres minimalnie wyprzedził Richard Saincta (o dwie sekundy, a może o lot strzały indniańskiej). Dwie minuty za nimi do Fortu Erfoud dotarł Hiszpański jeździeć Joan Roma.

Dyliżanse to także coś pasjonującego, choc chyba jeźdźcy wzbudzają większy szacunek. Jedynym minusem dylizansowej podróży jest upał. Na prerii temperatury sięgają 50 stopni, a wewnątrz pędzącej machniny, czasami ponad 70. Nasi kowboje Łukasz Komornicki i Rafał Marton pedzili co „koń wyskoczy” do miejsca przeznaczenia. Po drodze musieli przystanąc na trzy minuty, nie dlatego że się zmęczyli. Powód był inny. Mijający ich inny pojazd na moment zakurzył im droge i po chwili wymienić trzeba było uszkodzone na kamieniu, lewe przednie koło. Potem obyło się bez przygód i dotarli na metę jako dziewiąta załoga. I tu okazało się, że najlepiej poważa Ci znad Sekwany oraz z Półwyspu Iberyjskiego. Pierwszy na metę dotarł Jean Louis Schlesser prototypowym dyliżansem z silnikiem Forda. Kilka minut za nim przyjechał Carlos Sousa z Portugalii, a trzeci identycznym pojazem jak Schlesser Hiszpan Jose Maria Servia.

Jutro kolejny dzień wielkiej, marokańskiej przygody. Opuścimy fort Erfoud, by po pokonaniu 339 kilmetrów rozbić swoje wigwamy na biwaku w Ouled Driss. O kolejnych wrażeniach z Rajdu Orpi Maroc 2003 opowiem więc jutro. Teraz pora ochłodzić się w basenie, popijając lemoniade, niczym lemoniadowy Joe.

(PC)

Poprzedni artykuł Kulig pilotem w Grecji!
Następny artykuł Akropol po OS3: Fordy na czele.

Najciekawsze komentarze

Zarejestruj się za darmo

  • Szybki dostęp do ulubionych artykułów

  • Zarządzanie powiadomieniami o najświeższych wiadomościach i ulubionych kierowcach

  • Wyraź swoją opinię poprzez komentowanie artykułów

Motorsport prime

Poznaj kontent premium
Zasubskrybuj

Edycja

Polska Polska
Filtry