MAREK DĄBROWSKI: – Dzisiejszy etap poszedł nam bardzo dobrze, dopiero pięć kilometrów przed metą zakopaliśmy się na jednej z wydm, przez co straciliśmy kilkanaście minut.
Mieliśmy fajne tempo, dobrze nawigowaliśmy. Jestem zadowolony. Czuję się dobrze, bo jako motocyklista zaliczyłem już wiele maratonów i jestem zahartowany. Nawet nie poczułem tego maratonu, był wręcz ekskluzywny. Mieliśmy łóżka, materace, normalną stołówkę, nie chodziły po nas mrówki.KUBA PRZYGOŃSKI: – Jesteśmy teraz w Boliwii na wysokości 4000 m n.p.m. Dziś była niesamowita liczba kibiców, nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Ponadto na trasie spotkałem lamy i strusia. Padał deszcz, było bardzo ślisko, wiele kałuż, przez które czasem trzeba było skakać. Musieliśmy uważać. Udało mi się wszystko dobrze przejechać. Jesteśmy po pierwszym odcinku maratońskim, jutro drugi. Na szczęście dziś nic się nie stało z motocyklem, więc nie trzeba nic przy nim naprawiać. Na odcinkach maratońskich nie ma serwisu, żadnej pomocy mechaników. Jesteśmy sami i mamy do dyspozycji tylko te części, które wcześniej zabraliśmy ze sobą. Dobrze się czuję na takich odcinkach, bo jestem w stanie sam naprawić motocykl, jeśli tylko mam właściwe części. Jutrzejszy odcinek specjalny zacznie się od wyschniętego słonego jeziora – 130 km idealnie płaskiej powierzchni. Będzie dużo się działo, zwłaszcza, że startujemy wyjątkowo w grupach po 30 zawodników na raz w jednej linii. Nie jest to zbyt przyjemne, bo za pierwszym zawodnikiem bardzo mocno się kurzy. Zawodnicy takich startów nie lubią, ale pewnie efektownie wygląda to w oku kamery.KUBA PIĄTEK: – Na początku było całkiem nieźle. Dogoniłem dwóch zawodników, którzy startowali przede mną i trzymałem się za nimi. Trasa była mokra po ostatnich deszczach, przez co przewróciłem się w błocie. Wciąż jechało mi się dobrze, ale zaczął mi wariować jeden z zegarów, więc musiałem trochę odpuścić, żeby jechać za jednym z rywali, który nawigował, bo ja nie mogłem tego robić. Jechaliśmy tak we dwóch aż do 250 kilometra, kiedy zaczęło się oberwanie chmury. Nic nie było widać. Do tego doszedł grad, który tak uderzał w twarz, że nie było szans na dalszą jazdę. Zatrzymałem się. Przybiegli kibice, schroniliśmy się razem pod namiotem i przeczekaliśmy największą ulewę. Dalej jechałem w deszczu, trasa była bardzo mokra, w dodatku wylały rzeki i trzeba było mocno manewrować, żeby nie utopić motocykla. Już w ogóle nie pamiętam, że wczoraj miałem rest day. Po dzisiejszym etapie jestem chyba bardziej zmęczony, niż po pierwszych sześciu dniach. Znowu by mi się przydał dzień odpoczynku! Wszyscy motocykliści dostali takie same stroje, siedzimy razem tak samo ubrani. Dziś będziemy spać razem. Atmosfera jest bardzo fajna, bo wszyscy się lubimy. Na szczęście motocykl dojechał cały, więc nie muszę nic przy nim robić.
RAFAŁ SONIK: - To był naprawdę morderczy odcinek. Pioruny waliły 200 metrów ode mnie. Do tego wezbrane rzeki, burze, gradobicie. Makabra! Na przemian było sucho i mokro. Mnóstwo wody, błoto - najgorszy syf. Jestem kompletnie przemoczony. Nie mam nic suchego. Nie powiedzieli nam, że powinniśmy zabrać odzież przeciwdeszczową. Gdybym ją miał ze sobą, to byłaby kompletnie inna bajka. Zostawiłem ją przed odcinkiem. Dogoniłem Casale około 10 km przed metą. Miał uszkodzony lewy zbiornik paliwa i podłogi, bo widziałem, że miał je przymocowane na trytytkach. Mój quad jest nieuszkodzony, ale jestem zmaltretowany. Nie mam siły gadać.
JAROSŁAW KAZBERUK: - Etapy maratońskie za nami. Siódmy etap rozpoczęliśmy w Iquique, w Chile, a zakończyliśmy już w Boliwii, w miejscowości Uyuni. Odcinek specjalny na płaskowyżu Altiplano i walka na największym na świecie solnisku Salar de Uyuni. Robinowi mocno dała się we znaki grypa, więc trzeba było się od czasu do czasu zatrzymać. Osiągnęliśmy z przygodami metę 7 etapu z 25 czasem odcinka. Noc na środku pustyni w namiocie, warunki spartańskie, głucha cisza i odpoczynek. Robin skorzystał z pomocy medycznej, odpoczął i dziś dużo lepiej się czuł. Do ósmego etapu ruszyliśmy pełni energii i nowych sił. Odcinek rozpoczęliśmy na pustyni. Dużo piasku i sporych wydm. Samopoczucie dobre, więc walczyliśmy, ile starczyło tylko sił. Dotarliśmy do mety na świetnym 12 miejscu. W generalce 20 miejsce. Jesteśmy w TOP 20! Jutro upragniony dzień odpoczynku. Nareszcie będzie można zregenerować zmęczony organizm. Fot. facebook.com/Jarosław-Kazberuk
KRZYSZTOF HOŁOWCZYC: - No to dwa etapy maratońskie mamy już za sobą. Poszło nawet nie najgorzej. Dzisiejszy odcinek został sporo skrócony, bo po wczorajszych intensywnych opadach deszczu i gradu słynne wyschnięte słone jezioro Salar de Uyuni miejscami zrobiło się nieprzejezdne, a miejscami niewiarygodnie śliskie. O mały włos na takim śliskim fragmencie zderzylibyśmy się z Orlym Terranovą. Szukając waypointu wypadliśmy z dużą prędkością z dwóch stron niewielkiej wysepki wprost na siebie. Auta wcale nie chciały skręcać ani hamować i tylko wielkiemu szczęściu zawdzięczamy, że nie doszło do groźnej kolizji dwóch Mini, a tylko musnęliśmy się niegroźnie. Ale byłby wstyd! Potem już szybka i pewna jazda do końca tej sekcji, neutralizacja i start do drugiej części odcinka. Na wydmach cały czas mieliśmy na plecach Naniego Romę. W końcu nas dogonił i zaczął wyprzedzać. Na szczyt słynnej kilometrowej wydmy spadającej do Iquique wpadliśmy równocześnie. Wtedy poczułem to coś, to samo, co przed ostatnim oesem pamiętnego Rajdu Polski 96, gdy ściągałem się na śmierć i życie z Deppingiem. Pomyślałem "prędzej zginę, niż dam się wyprzedzić w tym kultowym dla amerykańskiego Dakaru miejscu". Myślę, że cały biwak miał niezłe widowisko. Poszliśmy w dół wszystko co fabryka dała. Mieliśmy na spadaniu ponad 200 km/h. Nani powiedział, że zwariowałem. A to był dla mnie jeden z najlepszych momentów w karierze. Taki, dla których warto się ścigać, a może nawet zginąć.
YAZEED AL-RAJHI: - Dzisiaj był udany dzień. Jechaliśmy szybko i mieliśmy frajdę. Najtrudniejszą częścią odcinka było organizowanie postojów toaletowych! Na takich wysokościach po jednym łyku już chcesz się zatrzymać... Wspólny start na Salar de Uyuni był wspaniały i odbył się w dobrych warunkach. Nie mamy największej prędkości maksymalnej, ale zdołaliśmy utrzymać się za innymi. Było w tym trochę gry.
ORLANDO TERRANOVA: - Etap maratoński był wspaniałym przeżyciem. Boliwia przywitała nas bardzo gorąco. Przy trasie stały tłumy ludzi. Wszystko zostało perfekcyjnie zorganizowane. Dwa odcinki były wyczerpujące i bardzo wymagające. Na biwaku musiałem wykonać trochę pracy przy samochodzie, ale było OK. Ten Dakar jest frustrujący. Wygrałem już trzy etapy, raz byłem drugi, raz dziesiąty. Na jednym etapie straciłem czas i gdyby nie ten etap, nadal liczyłbym się w rywalizacji o zwycięstwo. W przyszłym roku muszę to lepiej rozegrać, muszę być mocniejszy. Mamy dobre tempo i pozostało jeszcze parę odcinków, na których zamierzam mocno cisnąć.
NASSER AL-ATTIYAH: - Wspaniali ludzie, ich serdeczność, ich podekscytowanie - jazda w Boliwii stanowiła przyjemność. Jedną rzeczą, której nie lubiłem, była wysokość. Wczorajszy odcinek okazał się bardzo ciężki. Trzy razy wymiotowałem i Matthieu prosił mnie, żebym zrobił sobie przerwę. Ale nie zamierzałem tracić czasu. Wczoraj nic nie mogłem jeść. Ograniczyłem się do zupy i filiżanki zielonej herbaty. Przed zaśnięciem pół godziny pobierałem tlen. Na szczęście dzisiaj czułem się znacznie lepiej. Cieszę się, że utrzymaliśmy prowadzenie. Pod koniec pierwszej części odcinka przebiliśmy oponę. Zmiana koła zajęła nam parę minut. W drugiej połowie oesu atakowałem, wyprzedziłem cztery samochody i odrobiłem stracony czas.
GINIEL DE VILLIERS: - Poza problemem z hamulcami, który zmusił mnie do przejechania 70 kilometrów, na których mogłem hamować wyłącznie z przodu, pierwsza część odcinka przebiegła dobrze. Skorzystaliśmy na przebiciu Nassera i odrobiliśmy trzy minuty. W drugiej części oesu też dobrze nam szło, nim nisko lecący śmigłowiec wzbił piasek w powietrze. Nic nie widziałem i nie mogłem się zatrzymać, bo groziło nam utknięcie. Jechaliśmy na ślepo przez 200 metrów, uderzyliśmy w kamień i przebiliśmy oponę. Dlatego Nasser nas dogonił.
STÉPHANE PETERHANSEL: - Wynik nie jest taki zły. Liczyliśmy na więcej, ale na dużej wysokości brakowało mocy i była to raczej kwestia przejechania odcinka, niż uzyskania dobrego czasu. Ten samochód jest ciągle bardzo nowy i nie można atakować w taki sposób, jak rozwiniętą już konstrukcją. Jeżeli spojrzymy na to z tej strony, to ogólnie dwa odcinki maratońskie przebiegły dobrze. Samochód jest w dobrym stanie i nie mieliśmy większych problemów związanych z brakiem niezawodności. W Boliwii fajnie się jechało. Kibice są tam bardzo entuzjastyczni. Spędziliśmy ponad 36 godzin na wysokości 3800 metrów lub więcej. Cierpiał na tym organizm. Bolała mnie głowa i odczuwałem zmęczenie. Ale o to chodzi w maratońskich etapach - one mają być trudne.
PAULO GONÇALVES: - To był bardzo ciężki, wyczerpujący odcinek. Dogoniłem startujących przede mną i utrzymywałem się w tej grupie, bo jechała szybkim tempem. W połowie odcinka zaczęło padać. Zrobiło się ślisko i niebezpiecznie. Na 50 kilometrów przed metą dopadł mnie okropny ból głowy, ale bezpiecznie dojechałem do mety. Teraz czas na odpoczynek. Trzeba również trochę popracować, bo motocykl jest cały zabłocony. To był wspaniały pierwszy tydzień Dakaru. Poza trzecim odcinkiem popełniłem niewiele błędów. Staram się ukończyć każdy dzień bez większych kłopotów. Jeżeli nadal będę tak jechał, wówczas mogę uzyskać dobry wynik. Sprawa jest nadal otwarta.
JOAN BARREDA: - Na tego typu odcinkach trzeba utrzymać maksymalną koncentrację, ale nawet wówczas przytrafiają się takie historie... Na 200 kilometrze, w książce drogowej widniało ostrzeżenie o niebezpiecznym miejscu, bez sprecyzowania czy był to poziom 1, 2 czy 3. Z daleka zobaczyłem to miejsce i 100 metrów wcześniej zacząłem hamować. Motocykl wpadł w poślizg na błocie i uderzyłem w przeszkodę. Przeleciałem przez kierownicę. Urwała się jej lewa strona. Jechałem 120 kilometrów, trzymając kierownicę tylko prawą ręką. W innym miejscu zgasł silnik i straciłem cztery minuty. Ale nie ma sprawy. Mamy wspaniały zespół. Naprawimy to. Teraz idę pod prysznic, a potem zabieram się do pracy.
Subskrybuj i uzyskaj dostęp do Motorsport.com za pomocą blokera reklam.
Od Formuły 1 po MotoGP relacjonujemy prosto z padoku, ponieważ kochamy nasz sport, tak jak Ty. Aby móc nadal dostarczać nasze fachowe dziennikarstwo, nasza strona korzysta z reklam. Mimo to chcemy dać Ci możliwość korzystania z witryny wolnej od reklam i nadal używać ad-blockera.