Jutro przed nami bardzo ciężki i długi etap. Musimy przejrzeć dokładnie MANa. W dodatku wymieniliśmy na trasie ostatnią oponę i nie mamy już zapasowej. Postaramy się odkupić od jakiegoś serwisu, bo bez zapasu możemy mieć spore kłopoty, a przed nami jeszcze trzy długie etapy.
RAFAŁ MARTON:- Mieliśmy dzisiaj pecha, jak to trzynastego, dobrze że nie jest to piątek. Dzisiejszy odcinek był dosyć trudny, ale szło nam całkiem nieźle, na poszczególnych punktach kontrolnych,zajmowaliśmy miejsca w okolicach 14-15 i była szansa na awans w klasyfikacji generalnej. Niestety, na około 20 km przed metą, w wyschniętym korycie rzeki zahaczyliśmy o duży kamień i złapaliśmy gumę w tylnej prawej oponie. Strasznie ciężko było ją zdjąć, zajęło nam to sporo czasu, straciliśmy około 45 minut na wymianę. W dodatku to był nasz ostatni zapas, więc jechaliśmy już ostrożnie w tym kamienistym terenie, aby uniknąć kolejnych przygód.
JAREK KAZBERUK: - Skończyła się pustynia Atakama, jesteśmy w Argentynie, więc od razu pojawiły się krzaki i nie ma już odcinków całkowicie pustynnych. Dzisiaj było dosyć szybko, kilka pułapek na trasie, miejscami piasek typu fesh-fesh, podróż w rzece, w wyschniętym korycie rzeki i w dużej mierze po kamieniach, także teren bardzo urozmaicony. Raz wjechaliśmy na kamień i oberwaliśmy kawałek płyty podtrzymującej podwozie. Na szczęście nie miało to większego wpływu na dalszą jazdę.
ROBERT SZUSTKOWSKI: - Dobrze, że jesteśmy już na mecie. Czuję, że jutrzejszy odcinek da nam wszystkim w kość. To będzie najdłuższy etap rajdu, liczący prawie 800 km, niezwykle wyczerpujący, z długimi dojazdówkami, będzie też sporo piachu, „hopek” i innych atrakcji. Szczerze mówiąc, myślami jesteśmy już trochę w Buenos. Mamy dylemat z Jarkiem czy „docisnąć” trochę przed końcem, czy starać się bezpiecznie dojechać do mety. Szkoda by było pożegnać się z rajdem praktycznie na finiszu. Fot. R-SIXTEAM.
JAKUB PRZYGOŃSKI: - Musiałem jechać jak najszybciej, bo ścigam się o sekundy z Hiszpanem Pedrero. Na trasie było dużo kamieni, a naszą jazdę oglądało wielu kibiców. W pewnym momencie jechaliśmy w wąwozie i pojawiła się lama biegnąca wzdłuż trasy. Była przestraszona. Wyprzedziłem ją i chwilę na nią popatrzyłem. Końcówka odcinka wiodła po wyschniętej rzece, po kamieniach. Skończyła się pustynia Atakama, jesteśmy w Argentynie, więc od razu pojawiły się krzaki. Już nie ma odcinków całkowicie pustynnych.
JACEK CZACHOR: - Jechałem grzecznie do 133 kilometra. Tam zobaczyłem przy betonowym mostku leżącego Hiszpana Pellicera. Miał poważny wypadek. Zatrzymałem się, udzieliłem mu pomocy. Włączyłem wszystkie alarmy w swoim motocyklu, bo u niego były zepsute. Poczekałem, aż przyleci helikopter. Nie wiem, ile to trwało, ale na pewno ponad dziesięć minut. Gdy ruszyłem, zawodnicy jadący z tyłu mnie wyprzedzili. Było ciężko, bo było dużo kurzu. Na domiar złego 70 km przed metą odkleiła mi się mapka. Nie miałem już nawigacji, tylko jechałem za jednym z zawodników.
MAREK DĄBROWSKI: - Na 60 kilometrze dogoniłem quada, który startował kilka minut przede mną. Nie było szans wyprzedzenia go. Próbowałem tak do setnego kilometra. Później się poddałem, wyprzedziły mnie inne quady i tak jechałem wśród nich aż do mety. Cały czas w kurzu, nie mogłem złapać swojego rytmu. Ale jestem zadowolony. Fot. orlenteam.pl
FRANS VERHOEVEN: - Jestem bardzo szczęśliwy, że tutaj dojechałem. Miałem wiele problemów w pierwszych dwóch-trzech dniach. Wystawiliśmy zupełnie nowy motocykl BMW i tak naprawdę niewiele o nim wiedzieliśmy. Wskoczyliśmy do głębokiej wody. Teraz wszystko jest już pod kontrolą. Motocykl sprawuje się znacznie lepiej, a ja przyzwyczaiłem się do prowadzenia 450-ki. Dzisiaj atakowałem od początku do końca odcinka. Najpierw jechałem w kurzu za Duclosem, potem go wyprzedziłem i kontynuowałem atak. Bardzo się cieszę, że wygrałem dzisiaj etap. Fot. fransverhoeven.com
GUERLAIN CHICHERIT: - Nasz szef stale powtarzał, żebyśmy jechali na luzie, bo w obecnej sytuacji nie możemy awansować. Wczoraj wieczorem poprosiłem go, czy mogę zaatakować. To był krótki odcinek i na trochę ponad 200 kilometrach nie powinny przytrafić się żadne problemy. Szef oświadczył że mogę zaszaleć, ale mam utrzymać samochód na drodze. A zatem powiedziałem Tinie, że to jest nasz odcinek. Atakowałem od startu i niemal zderzyliśmy się z Nasserem. On nie chciał nas przepuścić. Jechaliśmy drzwi w drzwi przez jakieś sto metrów. On wyskoczył przede mnie na zakręcie, ale na następnym ja znalazłem się przed nim - i potem odjechałem. Dobrze jest jechać, mając trochę swobody. Chciałem wypaść lepiej w tym Dakarze, bo zapowiadałem finisz na podium lub nawet zwycięstwo, jednak od początku mieliśmy problemy, które się do nas przyczepiły. Potem musiałem jechać dla Stephane'a, który dobrze się spisywał. W tym roku zidentyfikowałem tereny, na których nie jestem wystarczająco szybki. Zamierzam ciężko pracować i w przyszłym roku wrócę mocniejszy. Fot. x-raid.de
NASSER AL-ATTIYAH: - To niewiarygodne! Sądziłem, że ten odcinek będzie łatwy, ale wcale taki nie był. Jechaliśmy w kurzu za Carlosem, a potem opuściliśmy drogę, uderzając w duże drzewo. Mieliśmy szczęście, że nie rolowaliśmy. Dzisiaj urwałem 5 minut z przewagi Carlosa i teraz strata wynosi tylko 4 minuty. Następne trzy dni będą bardzo długie! Tak, Carlos zdecydowanie jest nerwowy, ale co do mnie, chcę wygrać Dakar.
CARLOS SAINZ: - Dwa razy przebiliśmy oponę i wolno schodziło z niej powietrze. Nie wiem, jak to się stało. Zaczęliśmy tracić czas i musieliśmy się zatrzymać. Mark nas wyprzedził, a kiedy znowu ruszyliśmy, znaleźliśmy się w jego kurzu. Nic nie mogliśmy zrobić. Na odcinku było dużo drzew i w kilka uderzyliśmy. Fot. VW.
Subskrybuj i uzyskaj dostęp do Motorsport.com za pomocą blokera reklam.
Od Formuły 1 po MotoGP relacjonujemy prosto z padoku, ponieważ kochamy nasz sport, tak jak Ty. Aby móc nadal dostarczać nasze fachowe dziennikarstwo, nasza strona korzysta z reklam. Mimo to chcemy dać Ci możliwość korzystania z witryny wolnej od reklam i nadal używać ad-blockera.