Wypowiedzi po Baja Carpathia
KAROL MAZUR / PAWEŁ ZYGUŁA: - Rajd Baja Carpathia rozpoczął się dość nietypowo jak na rajdy cross country, na ulicach Rzeszowa.
Start w tak elitarnym gronie (m.in. Adam Małysz, Miroslav Zapletal, Sławomir Wasiak, Włodzimierz Grajek, Łukasz Komornicki) zapowiadał dużą dozę emocji. Kolejne OS-y były bardzo zróżnicowane. Stalowowolskie błonia to odcinki ciasne, kręte i trudne technicznie. Tereny poligonu w Nowej Dębie to woda, błoto, piach, szutry, dukty leśne. Tylko kilkanaście samochodów rajdowych zdołało się zmierzyć z trudnymi warunkami terenu poligonu i ukończyło rajd. Mimo wielu przygód udało się osiągnąć 3. miejsce w klasie TH.
Wyzwaniem był każdy obszar: jak poradzi sobie zespół serwisowy (limity czasu są bezwzględne), jak poradzą sobie nasze samochody – walka z ich przygotowaniem trwała do ostatniej chwili, jak poradzą sobie załogi (zgrywaliśmy się ostatnie 3 miesiące bardzo intensywnie); jak damy radę na trudnym terenie rajdu – nieocenione okazało się doświadczenie Sławka Wasiaka i jego pilota Marcina (MRT8 T1)... Dość powiedzieć; niesamowita porcja emocji przed startem.
I wreszcie Rzeszów –pierwsze badanie techniczne przechodzimy z jedną uwagą: brak oklejonych folią szyb – oklejamy je godzinę później; żar leje się z nieba, jest 37,5 stopnia jak się później okazało, asfalt prologu ma chyba z 50 stopni. Czekamy do 18.20, ubieramy wdzianka i ... wpadam w panikę (okazuje się, ze mam za ciasny nowy kombinezon i nie mogę się w niego za cholerę wbić a start za 20 minut). Taka wtopa na początku – walczyłem z żywiołem dobre 15 minut i bliski omdlenia startuję za Łukaszem (Nissan Navara Red) do 4 kółek po asfalcie i kostce.
Pierwsze wrażenie: jadę a właściwie przesuwam się jak żółw i ze zdziwieniem notuję fakt, że nie mieszczę się na nawrocie, bo ... zbyt szybko wchodzę w zakręt i dwa razy w tym samym miejscu zaliczam bliskie spotkanie z obcym mi kulturowo krawężnikiem – wiem, że tam gubię z 10 s ... Ostatecznie meta i jak się okazuje, przyzwoity 7 czas. Jestem mokry z emocji – adrenaliny i tego zbyt małego śpiocha, w którym jadę ... masakra!
W sobotę start do odcinka Bojanów – ca 120 km jednym ciągiem. Już rano wiadomo, że wysoka temperatura wyrwie z butów ale rzeczywistość okazała się znacznie gorsza. Potężny skok adrenaliny i startujemy za „Lechem” z czerwonej Navary. Właściwie jedziemy razem niezłym tempem prawie 114 km. Po drodze mijamy pierwsze rozsypane samochody ... dalej nie pojadą. Dojeżdżamy do przeprawy błotnej, w której powklejane 4-5 załóg walczy zaciekle z wodą – błotem i komarami ... i tu właśnie przydaje się doświadczenie z przeprawy. Przejeżdżamy przeszkodę i wjeżdżamy na różne odcinki OS’a; kostkę, piaski pasów taktycznych, leśne dukty z masą korzeni i piaszczyste drogi poligonu. Generalnie świetny OS, bardzo kręty i z niespodziankami przeprawowymi. Na 14 kratek przed metą dramat – nasz świat na kółkach ani ruszy. Pada nam przedni napęd na długim, piaszczystym pasie taktycznym, a przy dużej mocy tył zakopuje się momentalnie. Straszny pech ... do serwisu docieramy bez szans na start do dwóch 5km OS’ów na Błoniach obok Sanu ... Sypią się kary – jest rozwiązanie regulaminowe, więc wstawiamy powóz do parku ferme i rano poobijani psychicznie startujemy do dwóch ostatnich OS’ów w Nowej Dębie.
Całą noc padało, jakby miało zrekompensować zabójcze słońce z soboty – masakryczna ciaparyja – sporo błotnych wyrw i korzeni na wierzchu ... plomby kruszą się jak stary tynk! Trasa OS’u częściowo znana z soboty, a w nowej odsłonienie bardzo urozmaicona ciasnymi nawrotami w lesie i wąskimi przecinkami nagle kończącymi się w piasku po kolana ... i tu trzymamy tempo – silnik pracuje równo i nie przestaje do końca odcinka – poza paroma niespodziankami dojeżdżamy w całości, ale nie walczymy o wynik przy tylu karach. Chcemy maksymalnie skorzystać, więc przykładamy się do każdego winkla czy prostej, szukając optymalnego toru jazdy. Zjeżdżamy do serwisu, kiedy zaczyna się pandemonium – matka natura wiadrami obdziela każdy metr kwadratowy trasy, po której za godzinę znowu jedziemy ... będzie się działo! Ostatni odcinek potwornie śliski. Zjazd na trawę to jak jazda po lodzie na slickach – kupa błota i padający deszcz. Na samym początku zbyt łagodnie po błotnej pułapce i skarceni wklejamy niemiłosiernie – wyciągnięci jedziemy swoje. W drugiej połowie łapię rytm i mamy z Remkiem sporo fan’u. Nieszczęśliwie mylimy zjazd (jak się okazało, 90% załóg go przejechało), walimy w prawo, a miało być prosto ... strata czasu, ale gonimy i wreszcie meta ostatniego odcinka. Cały rajd kończymy na 11 pozycji w klasyfikacji Mistrzostw Czech i bez punktów w RMPST, ale w całości, bez start w samochodzie, z ogromnym bagażem doświadczenia i przekonaniem, że możemy powalczyć z najszybszymi T2, jeżeli bezbłędnie pojedziemy technicznie i nawigacyjnie! To jest nasz czas na naukę i zbieranie doświadczenia – każdy kilometr rajdowy jest dla mnie/dla nas ważny. Fakt, że wszystkie trzy Navary docierają do mety w dobrym czasie wśród 18 z 34 samochodów, na początku jest dobrym prognostykiem przed Bają Poland w sierpniu.
Co ważne, okazało się że dajemy radę ogarnąć auta w serwisie i tu wielkie podziękowania dla wszystkich za ogromny wysiłek i pomoc w przygotowaniu samochodów do poszczególnych odcinków!
Podsumowując mogę powiedzieć, że to niezwykle udany początek całego zespołu. Przygotowania do kolejnych startów musimy zacząć już teraz, dokładnie przeanalizować błędy i pomyłki oraz wyciągnąć wnioski z bolesnych czasami doświadczeń. Na koniec powiem od siebie; czad był nieziemski i nawet nie przeszkadzała mi mantra Remka „wolniej” „wolniej” – „szanuj samochód” „szanuje samochód”!!!
[youtube]c2T7UHr9q-8[/youtube]
ŁUKASZ KOMORNICKI: - Ciągle jesteśmy w cyklu przygotowań do Dakaru, ale to jeszcze długa droga. Najlepiej poszedł mi prolog. Przez 120 km najdłuższego odcinka uczyłem się nowego samochodu. Musiałem też zmienić kilka ustawień. Na Błoniach pojechałem całkiem szybkim tempem, ale niestety, na OS 5 z felgi zeszła opona, w zakręcie auto przewróciło się na bok i bardzo długo czekałem na pomoc. Na kolejnym przejeździe tej próby startowaliśmy z odległej pozycji. W miejscu gdzie zakopał się Tomas Horansky, chcąc go wyprzedzić, też pechowo ugrzązłem. Ale jesteśmy zadowoleni bo przećwiczyliśmy wszystkie stałe fragmenty gry.
MACIEJ STAŃCO: - To był dla mnie bardzo ciężki rajd, a o jego przebiegu decydowało szczęście. My mieliśmy go mniej. Drugiego dnia utopiliśmy się w błocie, tracąc szansę na wygranie klasy T2. Jestem trochę niezadowolony, nie poszło po naszej myśli, na dodatek Ernest zgubił kartę drogową za co otrzymaliśmy godzinną karę. Wczoraj złamaliśmy amortyzator, nie zdążyliśmy z serwisem i kolejna 6-minutowa kara. Cóż, taki jest sport, czekamy do następnej eliminacji. Dla mnie to ciągły trening i przygotowanie do przyszłego sezonu. Poznaję nowe trasy i uczę się rzemiosła rajdowego. Bardzo dziękuję moim sponsorom, bez których nie mógłbym startować - firmom: Fuchs, Berner i ubierającym nas od wielu lat Ozoshi.
Udostępnij lub zapisz ten artykuł
Najciekawsze komentarze
Subskrybuj i uzyskaj dostęp do Motorsport.com za pomocą blokera reklam.
Od Formuły 1 po MotoGP relacjonujemy prosto z padoku, ponieważ kochamy nasz sport, tak jak Ty. Aby móc nadal dostarczać nasze fachowe dziennikarstwo, nasza strona korzysta z reklam. Mimo to chcemy dać Ci możliwość korzystania z witryny wolnej od reklam i nadal używać ad-blockera.