Nowa Zelandia po dniu I: To nie jest rajd!

Pierwszy etap imprezy, na który złożyło się sześć odcinków specjalnych i dwa króciutkie superoesy przyniósł więcej taktycznego zwalniania niż rzeczywistego ścigania. Patrząc na to, co działo się na dziś na trasie, naprawdę trzeba się mocno zastanowić nad sensem rozgrywania imprez na Antypodach. Jeśli bowiem głównym zajęciem załóg jest kalkulowanie, na ile wolno przejechać OS, aby następnego dnia znajdować się w lepszej pozycji startowej, to bardziej przypomina to podchody, niż rajd samochodowy.

Właściwie jedynymi kierowcami fabrycznymi którzy zasłużyli na uznanie kibiców są zawodnicy Hyundaia: Kenneth Eriksson i Alister McRae. Obaj podeszli do sprawy bez kompleksów i zbędnego kombinowania. W efekcie po dzisiejszym dniu prowadzi pierwszy z nich prowadzi, drugi jest siódmy. Prawdopodobnie obaj jutro przeżyją ciężkie chwile, ale w oczach kibiców są moralnymi zwycięzcami. Ponownie Nowa Zelandia przejdzie do historii koreańskiej ekipy – dotąd nigdy ich samochód nie prowadził w rajdzie. Z czołówki ambitnie, ale nikt nie ma wątpliwości, że znacznie poniżej możliwości, pojechali zawodnicy Forda. W efekcie trzeci jest Carlos Sainz, a Colin McRae czwarty.

Miejmy nadzieję, że drugi dzień dostarczy już czysto sportowych emocji. Na początek, około północy naszego czasu, najdłuższy z odcinków – 59-kilometrowy Parahi/Ararua!