Powiedzieli po Sopocie
KRZYSZTOF GROBLEWSKI: - Podczas tego weekendu miałem trochę problemów z samochodem - w niedzielę wystapiły kłopoty między innymi ze startem z jedynki, ale i tak w GP Sopotu tradycyjnie już dobrze mi się jechało.
Mogę zatem ten weekend zaliczyć do udanych. Niestety, po tym co się stało podczas ostatniego podjazdu, trudno jest mi się cieszyć z wygranej. Tak jak wszyscy koledzy, opuszczamy zawody w minorowych nastrojach, mając nadzieję, że zawodnik który uległ wypadkowi, wyjdzie z tego cało. Co tu dużo ukrywać, trasa w Sopocie jest bardzo szybka i niebezpieczna. Ewidentnie brakuje tutaj w najbardziej newralgicznych miejscach barier.
PAWEŁ STEFANICKI: - Przed startem nie sądziłem, że nawiążę walkę z szybszymi samochodami wyścigowymi klasy H moją rajdową N-ką. Konkurencja była bardzo wymagająca, a walka równa, o czym świadczyć może wynik końcowy pierwszej trójki, mieszczącej się w 0,6 sekundy na mecie zawodów. Honda jak zwykle spisywała się rewelacyjnie, jednak zbyt niski poziom paliwa w baku podczas pierwszego podjazdu wyścigowego spowodował przerywanie silnika, a na mecie okazało się, że strata do zwycięzcy wynosi 0,2 sekundy. Podczas drugiego przejazdu chciałem przyspieszyć i pewnie zawody bym wygrał, lecz przerwano wyścig.
Poważny wypadek na trasie Romana Głowienke odebrał chęć dalszej rywalizacji wszystkim. Mam nadzieję, że stan zdrowia naszego kolegi klubowego, jak i poszkodowanego kibica szybko się poprawi.
Chciałbym bardzo podziękować firmom Elpigaz i Klimawent oraz kibicom, tak licznie zgromadzonym i dopingującym mnie do walki na trasie.
STEFAN KARNABAL: - Miałem okazję dwa lata z rzędu obserwować rywalizację na trasie sopockiego wyścigu górskiego. Wszystko zawsze było doskonale zorganizowane, zawodom towarzyszyła wspaniała atmosfera. Choć wystartowałem samochodem w specyfikacji rajdowej to z osiąganych wyników byłem bardzo zadowolony. Szczególnie dobrze wychodziły mi pierwsze podjazdy, gdy nawierzchnia była mokra i śliska. Tu zaprocentowały przejechane kilometry podczas deszczowego Rajdu Subaru. Pod koniec wyścigu, gdy rozstrzygały się klasyfikacje w poszczególnych grupach - było naprawdę szybko.
Kibice, zawodnicy wszyscy bawili się znakomicie... niestety do czasu. Wszystkimi wstrząsnął wypadek Romana Głowienke. Wówczas przestaliśmy myśleć o wynikach, rywalizacji - to przestało być ważne. Mam nadzieję, że mimo ciężkiego stanu zarówno Roman jak i kibic, który ucierpiał w wypadku, powrócą do pełnego zdrowia.
ROMAN BARAN: - To były bardzo trudne zawody – mogę powiedzieć, że jedne z trudniejszych w mojej karierze. Przed startem czułem sporą tremę, bowiem wiedziałem, że Piotrek Soja oraz Paweł Stefanicki narzucą potworne tempo na sopockiej trasie. Po cichu liczyłem na kontakt z nimi, ale wiedziałem też, że mój staż w tak szybkim samochodzie jest zbyt mały by ryzykować i jechać przysłowiowe „wszystko”. Sobotnie zawody były rozgrywane w zmiennych warunkach. Na treningach było sucho, później spadł deszcz. Była spora loteria z oponami. Początek do ronda przesychał, ale pod koniec trasy, w lesie było jeszcze mokro. Długo wahałem się, jakie opony założyć. Zdecydowałem się na deszczówkę Matadora. Opona świetnie się spisała. Po pierwszej partii na suchym dobrze się zagrzała, dzięki czemu na końcu trasy, już po wodzie doskonale trzymała. Wygrałem obydwa podjazdy wyścigowe: pierwszy zaledwie o 0,3 sekundy, a drugi o 0,5 sekundy. W niedzielę, na pierwszym podjeździe wyścigowym szybszy o pół sekundy okazał się Piotrek Soja. Ambitnie podchodząc do sprawy, chciałem spróbować odrobić stratę na drugim podjeździe, gdyż wiedziałem, że pewną partię zakrętów mogę jechać nieco szybciej. Niestety po poważnym wypadku jednego z kolegów zawody zostały przerwane, a wyniki z pierwszego wyścigu zostały zatwierdzone jako czwarta runda GSMP.
Patrząc na cały wyścigowy weekend, mogę śmiało powiedzieć, że to były udane zawody dla naszego zespołu. Zainkasowałem duży zastrzyk punktowy w swojej klasie, co umocniło mnie na pozycji lidera w H-2000. Teraz wszystko wskazuje na to, że przez cały sezon czeka mnie bardzo zacięta rywalizacja o zwycięstwo z aktualnym Mistrzem Polski w tej klasie Piotrkiem Soją. Piotrek to świetny kierowca więc zdaję sobie sprawę, że nie w pełni doinwestowanym samochodem będzie ciężko go pokonać. Musimy jeszcze troszeczkę popracować nad samochodem, by był bardziej konkurencyjny.
PAWEŁ DYTKO: - To chyba najmniejsza różnica na mecie pomiędzy pierwszym a drugim zawodnikiem, jaką pamiętam ze swoich startów. W sobotę jechało mi się świetnie, podobnie zresztą było w drugiej eliminacji. Zabrakło niewiele, ale taki jest sport. Jedna setna sekundy to dosłownie mrugnięcie okiem. Samochód był bardzo dobrze przygotowany ale - jak zawsze - coś jest do poprawienia, więc na kolejną eliminację powinien być jeszcze lepszy. Mogę powiedzieć, że debiut nowego samochodu był bardzo udany. W niedzielę do drugiego przejazdu chciałem przystąpić maksymalnie skoncentrowany i odrobić tę minimalną różnicę jaka dzieliła mnie od Mariusza Steca ale poważny wypadek na trasie spowodował odwołanie wyścigu. Mam nadzieję, że w Siennej, czyli praktycznie u mnie pod domem, uda mi się pojechać jeszcze lepiej. Bardzo chciałbym podziękować zespołowi Jana Kościuszko za pomoc techniczną.
MAREK SZYMCZYK: - Jestem zły na los - mogę się chyba nazwać najbardziej pechowym zawodnikiem sopockich eliminacji. Nowy samochód skończyliśmy dopiero w sobotę nad ranem; w niedzielę byłem gotowy na walkę o czołowe miejsca, tymczasem awaria samochodu pozbawiła mnie jakichkolwiek złudzeń. W czasie treningowego podjazdu na zakrętach benzyna zaczęła się lać po oponach, a kiedy dojechałem na metę, z tyłu „Meganki” stała blisko centymetrowa warstwa paliwa. Nie zrażam się. Będę walczył do końca i jestem głodny sukcesu. Strasznie żałuję, że pech dopadł nas właśnie w Sopocie, gdzie już kilkakrotnie wygrywałem.
JAN KOŚCIUSZKO: - W sobotę na pierwszym podjeździe treningowym defektowi uległa skrzynia - na serwisie wymieniona została na jedyną dostępną, seryjną skrzynię biegów. Pomimo, iż w praktyce włożenie seryjnej, znacznie dłuższej skrzyni nie pozwalało na walkę o jakiekolwiek dobre miejsce, to w ostateczności umożliwiło mi wystartowanie w kolejnych podjazdach wyścigowych. W drugim dniu zawodów czarna seria trwała dalej. Podczas podjazdu treningowego ukręciła się tylna prawa półoś. Nie wytrzymała także seryjna skrzynia, która padła na pierwszym podjeździe wyścigowym.
Jest to najbardziej nieudany start w całej mojej karierze. Nie było w nim żadnych elementów walki a jedynie zmaganie się z problemami technicznymi. Na szczęście to już historia. Teraz przed nami kolejny wyścig i mam nadzieję, że czarna seria w tym sezonie już się skończyła.
ZBIGNIEW GABRYŚ: - Nie mogłem usiedzieć w domu i stąd powstał pomysł aby wystartować w Sopocie w wyścigach górskich. Zdecydowałem się na start A-grupowym Mitsubishi Lancerem Evo VIII, który przygotowany został przez Dytko-Rent. Zawody te to dla mnie forma treningu, aby nie stracić zupełnie kontaktu z fotelem kierowcy. Z uzyskanych wyników jestem oczywiście bardzo zadowolony, choć nie należy ukrywać, że w mojej klasie nie było specjalnie dużo konkurencji, natomiast na rywalizację z samochodami H-grupowymi również nie było co liczyć. W dniu dzisiejszym z powodu wypadku na trasie odwołano drugi podjazd, dlatego o końcowej klasyfikacji zadecydował rezultat z podjazdu pierwszego, w którym uzyskałem bardzo przyzwoity rezultat 1.29,646. Wynik ten jest lepszy od czasów uzyskanych w sobotę, przy czym warto dodać, że pierwszy sobotni podjazd jechałem po mokrym. Mam nadzieję, że w tym roku będzie mi jeszcze dane usiąść za kierownicą wyczynowego samochodu, jednak na dzień dzisiejszy nie mam żadnych planów co do następnych startów.
Udostępnij lub zapisz ten artykuł
Najciekawsze komentarze
Subskrybuj i uzyskaj dostęp do Motorsport.com za pomocą blokera reklam.
Od Formuły 1 po MotoGP relacjonujemy prosto z padoku, ponieważ kochamy nasz sport, tak jak Ty. Aby móc nadal dostarczać nasze fachowe dziennikarstwo, nasza strona korzysta z reklam. Mimo to chcemy dać Ci możliwość korzystania z witryny wolnej od reklam i nadal używać ad-blockera.