Zasubskrybuj

Zarejestruj się za darmo

  • Szybki dostęp do ulubionych artykułów

  • Zarządzanie powiadomieniami o najświeższych wiadomościach i ulubionych kierowcach

  • Wyraź swoją opinię poprzez komentowanie artykułów

Motorsport prime

Poznaj kontent premium
Zasubskrybuj

Edycja

Polska Polska

Grzyb na przesłuchaniu Autoklubu cz.1

Rajdowy Samochodowych Mistrz Polski 2016, Grzegorz Grzyb, po sezonie pojawił się na przesłuchaniu portalu Autoklub.pl i poniżej przedstawiamy pierwszą część zapisu blisko dziewięćdziesięciominutowej rozmowy z kierowcą Rufa Sport.

Zapraszamy do lektury.- Gratulujemy tytułu Mistrza Polski, na który musiałeś czekać ładnych parę lat. Jak podsumujesz miniony sezon w swoim wykonaniu?GG: - Dla mnie to był bardzo trudny rok. Jeszcze przed zeszłoroczną Barbórką podczas krótkich testów doznałem kontuzji kręgosłupa. Pękł mi krążek międzykręgowy i rajd przejechałem na zastrzyku przeciwbólowym praktycznie nie wychodząc z auta. W poniedziałek po zawodach niestety nie byłem już w stanie chodzić i następne tygodnie spędziłem w łóżku z krótkimi przerwami na zajęcia rehabilitacyjne. Chcąc uczestniczyć w sezonie 2016 zmuszony byłem poddać się operacji. Od tego czasu cały czas przechodzę rehabilitację. Moja sprawność po niej była jednak bardzo słaba, ale na szczęście w pasie usztywniającym mogłem wsiąść do rajdówki i brać udział w rywalizacji.Sezon rozpoczęliśmy od zwycięstwa w Rajdzie Eger. Zaskoczyło nas to, ponieważ na starcie pojawiło się wielu szybkich Węgrów m.in. Norbert Herczig, który jest królem tych tras. To był jeden z dwóch rajdów w tym roku, które przejechaliśmy bez problemów technicznych. Nie musieliśmy zastanawiać się, co i kiedy się zepsuje. Mogliśmy w pełni skupić się na rywalizacji. Dwa tygodnie później przyszedł Rajd Świdnicki, gdzie mieliśmy tempo, które pozwoliło nam ponownie wygrać. Jednak na przedostatnim odcinku uszkodził się nam zawór i mieliśmy chwilę strachu czy dowieziemy pierwsze miejsce do mety. Impreza w Górach Sowich jest moją ulubioną. Panuje tu świetna atmosfera, a wszystkie odcinki dawnego Rajdu Polski, Świdnickiego czy Elmotu są dla mnie po prostu kultowe.Następnie przyszedł czas na rajd szutrowy. Niestety na testach złapaliśmy kapcia i rozbiliśmy tył samochodu. Auto musiało wówczas wracać 1000 kilometrów do Zlina, gdzie zostało naprawione i pojawiło się w Gdańsku dopiero w piątek nad ranem. Organizatorzy pozwolili nam pokonać rampę pieszo, a badanie kontrolne przeprowadzić tuż przed startem. Niestety wszystko przygotowywane było na szybko i problemy pojawiły się już od pierwszego odcinka, gdzie między innymi odkręcił nam się wahacz. Doszło też do uszkodzenia kolektora wydechowego przez co nasza rajdówka miała jedynie 250 koni. Cały czas informowałem o tym nasz team, ale na serwisie nikt nie chciał w to uwierzyć. Rajd zakończyliśmy na czwartym miejscu i przełknęliśmy gorycz porażki, bo liczyliśmy na dużo więcej.Podczas kolejnego startu w Czechach już na testach wiedzieliśmy, że auto nie działa poprawnie. Myśleliśmy po raz kolejny, że to z powodu zaworów. Wymieniliśmy chyba ze cztery sztuki, co nie przyniosło znaczących zmian. Imprezę zakończyliśmy na drugim miejscu w klasyfikacji słowackiej i piątej w generalce. To nie był najlepszy wynik, ale akceptowaliśmy go. Po naszej interwencji silnik trafił na przegląd do M-Sportu gdzie znaleziono przyczynę naszego braku mocy. Na Rajd Tatr dostaliśmy więc ponownie sprawnie działającą rajdówkę i pełni entuzjazmu ruszaliśmy do rywalizacji. Wygraliśmy shakedown i … już na pierwszym odcinku zepsuło nam się sprzęgło. Kolejne punkty uciekły :(Mocno ostrzyłem sobie zęby na Rajd Rzeszowski, gdzie bardzo chciałem powalczyć o dobry wynik. Ponownie jednak do głosu doszła technika i w naszym Fordzie nie działała dobrze elektronika. Na szczęście na miejscu była obecna ekipa M-Sportu, która serwisowała Kajetana Kajetanowicza. Użyczyli nam oni inżyniera, który ustawił dużo słabszy program i osłabił osiągi auta. Byliśmy tym sfrustrowani, ale wygraliśmy rundę Mistrzostw Polski i zdobyliśmy podium rundy ERC, choć nie byliśmy w stanie zbliżyć się do czołówki.Kolejny start to Rajd Lubenik, który przegraliśmy po dotknięciu szykany i o mistrzowskim tytule na Słowacji miał decydować Rajd Koszyc. Od pierwszego odcinka auto nie pracowało poprawnie. Najpierw pojawiły się, klasyczne już, problemy z zaworem, a następnie awarii uległy hamulce. W środku dnia nie było serwisu, więc zdefektowaną rajdówką ukończyliśmy dzień na odległym miejscu. Drugiego dnia jadąc 150 km/h wypadliśmy w las. Auto było doszczętnie rozbite, ale my na szczęście wyszliśmy z tego bez szwanku. Byliśmy tylko bardzo mocno obolali.- Po tym wypadku nie pojawiła się w Twojej głowie myśl, by zrezygnować ze startów? Nie należysz do juniorów i masz już rodzinę?GG: - Pierwsza myśl jaka pojawiła się w mojej głowie, pomijając aspekt tego czy byliśmy cali, to była złość, że nie mogę jechać dalej. Z drugiej strony cieszyłem się, że kolejny rajd mam już za tydzień, co pozwoliło mi szybko się przełamać. Ten wypadek nie był spowodowany brawurą czy nadmierną odwagą. Nie usłyszałem komendy, którą podyktował mi Daniel, więc nie miałem świadomości co nas czeka. Nigdy nie miałem takich momentów dekoncentracji, by nie usłyszeć komendy. Z psychicznego punktu widzenia przełamanie się było łatwe. Gorzej było ze sprawnością. W pierwsze drzewo uderzyliśmy z prędkością 130 km/h i przeciążenia były ogromne. Miałem zbity mostek i ramię. Nie byłem w stanie podnieść ręki. Bałem się zapiąć w pasy, ale w środę po wypadku pojechałem na szybkie testy do Zlina i byłem mega szczęśliwy, że jakoś sobie radzę. Na Rajdzie Nadwiślańskim ponownie mieliśmy dobre tempo, ale czynniki zewnętrzne nie pozwoliły nam wygrać. Szkoda, bo zwycięstwo na przełamanie smakowałoby zdecydowanie lepiej.- Jak wyglądała końcówka sezonu z Twojej perspektywy?GG: - Na Rajd Dolnośląski zdecydowaliśmy się przesiąść do Skody. Nie miałem już sił walczyć z naszym Fordem, tym bardziej, że po wypadku w Koszycach jechaliśmy już autem złożonym z trzech innych :( Wszyscy zainteresowani wiedzieli też, że ten rajd może rozstrzygnąć losy mistrzowskiego tytułu. Wynająłem samochód, który wygrał z nami na Słowacji i który nie miał do tej pory ani jednej awarii. Nasz pech sprawił jednak, że już podczas prywatnych testów byliśmy bliscy rozbicia się na mostku. Feler mocujący wahacz ocierał o felgę, która przepołowiła się. Rajd rozpoczęliśmy idealnie. Wygraliśmy testowy oraz pierwszy oes, a pętlę skończyliśmy jako liderzy. Na mecie najdłuższego odcinka zaczęło nam jednak schodzić powietrze z koła. Opona była cała i okazało się, że wystrzelił wentyl. Na serwisie przeanalizowaliśmy sprawę i wszystko wyglądało na to, że pozostałe są w porządku. Podczas drugiej pętli niestety jednak wystrzelił kolejny. Tym razem w połowie odcinka, co przyczyniło się do straty minuty. Po tym wydarzeniu wymieniliśmy więc wszystkie jeszcze raz i pełni nadziei oczekiwaliśmy dalszej rywalizacji. Drugi dzień rozpoczynamy od awarii czujnika regulującego pracę turbiny i ponosimy kolejne straty. Na szczęście na ostatnią pętlę dysponujemy sprawnym autem, a przedostatni oes ma zadecydować o losach tytułu. Spięliśmy się i wiem, że w połowie odcinka miałem osiem sekund przewagi nad Colinem. Popełniłem jednak błąd w tym samym miejscu co Filip Nivette i uderzyliśmy w resztki słomy. Pech chciał, że zapora nie była kompletna. Auto było mocno pokiereszowane, ale mechanicznie w miarę sprawne. Dojechaliśmy na Metę Rajdu do Dusznik Zdroju, gdzie poprosiliśmy o zgodę na wcześniejszy zjazd z rampy. Na mecie niestety zgasł nam motor, który nie chciał uruchomić się. Dalsze wydarzenia zna już chyba każdy. Przepchnęliśmy auto na bok, by nie blokować mety i próbowaliśmy je reanimować. Wokół nas zebrali się kibice i członkowie zespołów, a obok nas co jakiś czas przejeżdżały osoby funkcyjne. Nasze działania były wybitnie transparentne. Znajdowaliśmy się sto metrów od głównej areny wydarzeń. Zrezygnowany na koniec zacząłem szarpać za kable i w tym momencie silnik odpalił. Okazało się, że jeden z nich nie stykał. Pognaliśmy więc do parcu ferme gubiąc po drodze kaski, bo w całym tym zamieszaniu zapomnieliśmy zamknąć klapy. Cała sytuacja ma już tyle różnych scenariuszy i wątków, że nie ma sensu o tym więcej mówić.Przed Rajdem Arłamów wiedzieliśmy za pośrednictwem mediów społecznościowych, że nasi główni konkurenci wycofali się z rywalizacji, więc zdecydowałem się na start mniejszą rajdówką. Nie było sensu zgłaszać R5 i walczyć samemu w klasie. Cieszę się, że pojechałem 208-ką, bo mieliśmy dobrą rywalizację. Potraktowałem ten rajd na luzie. Nie zależało nam tak bardzo na wyniku. Chcieliśmy cieszyć się z mety Mistrzostw Polski. To był nasz główny cel.Mimo tych wszystkich przygód jesteśmy bardzo zadowoleni z sezonu. Od początku prowadziliśmy w RSMP, gdzie cały czas nadawaliśmy ton i to nas musieli gonić konkurenci. Specjalnie wymieniłem wszystkie rajdy, by pokazać jak ciężką drogę pokonaliśmy. Tylko my wiemy ile pracy i nerwów kosztował nas ten rok.- Ten tytuł wywalczyłeś w ogromnych bólach, ale czy smakuje lepiej niż te zdobyte na Słowacji?GG: - Smakuje inaczej. Jesteśmy Polakami i to ważne dla nas mistrzostwa. Od początku mojej kariery marzyłem o wywalczeniu tytułu Mistrza Polski. Wówczas wydawało mi się to mało realne. Nie miałem bogatego wsparcia i musiałem ciężko walczyć o każdą złotówkę. Na szczęście na początku mojej kariery wygrywałem pucharowe rywalizacje na torze i odcinkach, co zapewniało mi fundusze na dalsze starty. Ten tytuł jest dla mnie celem, który osiągnąłem. W międzyczasie zwyciężałem w ośce, a na Słowacji dziesięć razy stałem na podium generalki. „Przez przypadek” zdobyliśmy też tytuły Mistrza i Wicecemistrza Strefy Europy Centralnej, które nie mają dużego prestiżu, ale zawsze można je wpisać do CV. Teraz stawiamy sobie wyższe cele i planujemy starty w Mistrzostwach Europy.- Cała atmosfera po Rajdzie Dolnośląskim nie była najlepsza i czy ona nie jest łyżką dziegciu w tym tytule?GG: - Młodym zawodnikom często powtarzam, że dopóki przegrywasz to będziesz dla wszystkich super przyjacielem. Gdy zaczynałem startować w Pucharze Cinquecento to moja wyścigówka była również moim autem na co dzień. Na poszczególne rundy przyjeżdżałem na kołach z moją ówczesną dziewczyną, a obecnie żoną. Jadąc do Kamienia Śląskiego na wysokości Opola dostawała ona klucz imbusowy, by zacząć wykręcać fotel, którego nie mogło być na BK. Po badaniu wkręcaliśmy go z powrotem, by dostać się do hotelu. Inni zawodnicy przyjeżdżali na lawetach i wielkich lorach. Gdy na początku z nimi przegrywałem było OK i często wpadali do nas na grilla, ale gdy zacząłem wygrywać to ich mechanicy, kibice potrafili kłaść się pod naszym samochodem, by zobaczyć co takiego w nim mamy. W tym roku cały czas nadawaliśmy ton rywalizacji i dopóki konkurenci nie poczuli "krwi" to wszystko było w porządku. Na Rajdzie Dolnośląskim zauważyli, że jeśli wyrzucą nas to będąc nawet trzecim w klasyfikacji mają szansę na tytuł. Wiem z kim rywalizuję i jestem mentalnie na to gotowy wiedząc jak ich traktować. Kwintesencją tej sytuacji są słowa Roberta Kubicy, który kiedyś w wywiadzie powiedział, że jeżeli ktoś chce mieć przyjaciela w F1 to niech kupi sobie psa. Gdy ktoś coś chce od Ciebie to potrafi być bardzo miły, a gdy pojawia się taka sytuacja to wbija Ci szpilę w plecy. Jestem przyzwyczajony do tego. Wielokrotnie miałem rożne przygody i historie, m.in. zeszłoroczna szykana na Wiśle. Wiąże się z tym pewna anegdota. W poniedziałek po rajdzie zadzwonił do mnie Dyrektor Rajdu Andrzej Szkuta i powiedział, że dobrze było by wydać jakieś wspólne oświadczenie w tej sprawie. Chodziło o to aby wszyscy zrozumieli, że nie byłem dogadany z organizatorem w tej kwestii i że takie sytuacje mogą się niestety zdarzyć. Odpowiedziałem mu wówczas, że nie jest ważne co powiem lub napiszę, bo i tak będę uważany za tego najgorszego. Dodałem jednak żartobliwie, że trochę cieszę się, iż w tej sytuacji oberwało się im, i mogli poczuć na własnej skórze jak to jest dostawać po d*pie. . Nie mając z tym nic wspólnego każdy mógł ich obrażać w dowolny sposób w Internecie. Reasumując mój tok myślenia. Tyle razy przeżyłem takie sytuacje, że potrafię zdystansować się do nich.- Kluczowa w całej sytuacji na Rajdzie Dolnośląskim była kara finansowa dla Macieja Rzeźnika za złamanie tego samego punktu regulaminu?GG: - Nie rozmawialibyśmy o tym, gdyby nie to. Są dwa aspekty tej sprawy. Pierwszy. Uważam, że bardzo słuszny jest względnie nowy zapis w regulaminie, który mówi, że ZSS ma prawo wyboru kary. Byłem w podobnej sytuacji na Rajdzie Polski 2003. Na mecie Kamionek zepsuł nam się silnik, ale dojechaliśmy na nim do ostatniej strefy serwisowej w Kłodzku. Niestety na serwisie nie mogliśmy odpalić auta, a do pokonania została jedynie dojazdówka na metę i parc ferme, który był zaraz za nią. Walczyliśmy z autem i pchaliśmy je. Ktoś wynalazł lukę w regulaminie, który mówił, że rajdówkę można pchać jedynie siłą własnych mięśni. Wówczas Przemek wskoczył do bagażnika i zaparł się o inny samochód. Z punktu widzenia regulaminu wszystko było w porządku, w praktyce już nie, ale nie mieliśmy nic do stracenia. Ścigaliśmy się wtedy z Michałem Kościuszką, którego fotograf dostarczył zdjęcia na ZSS, mimo, że nie mógł tego zrobić. Zdjęcia mógł dostarczyć jedynie sędzia faktu. Sytuacja była podobna do tej z tego roku. Poczuli, że mogą wygrać rajd, mimo, że w sportowej walce byli dużo gorsi. My opisaliśmy całą historię na ZSS, w którym zasiadali zagraniczni sędziowie z powodu rangi imprezy. Wykluczono nas, ale podszedł do mnie przewodniczący ZSS i przyznał, że gdybyśmy nie kombinowali to by nas nie wykluczono. Ja nie miałem już sił tłumaczyć mu, że nie kłamaliśmy, a nagięliśmy regulamin. Dodał on też, że FIA idzie z duchem sportu i federacja nie chce ustalać wyników przy zielonym stoliku. Aspekt sportowy rajdu kończy się wraz z pokonaniem mety ostatniego odcinka specjalnego. Gdybyśmy nie zrobili całej tej szopki i poinformowali sędziów o sytuacji to otrzymalibyśmy karę finansową lub czasową, która nie zmieniłaby naszej pozycji w klasie.W tym roku mieliśmy analogiczną sytuację. Sędzia jest po to, by podjąć słuszną decyzję. Z punktu widzenia Rzeźnika taką podjęto. Zgłaszał problem przed rajdem i może faktycznie nie było możliwości wyznaczenia dodatkowej strefy tankowania. W mojej ocenie ZSS postanowił ukarać go karą finansową, by mógł dalej rywalizować. Nasza sytuacja była jeszcze bardziej transparentna i w duchu sportu. Ponadto nikt nie udzielił nam pomocy. Zostaliśmy ukarani za obecność członków zespołu w odległości mniejszej niż kilometr. Moim zdaniem powinniśmy od razu zostać ukarani w podobny sposób co Maciek.Drugą kwestią jest to, że ten sam ZSS w podobnych przypadkach podejmuje rożne decyzje. To tak samo jakby jeden sąd za kradzież pierwszego oskarżonego skazał na dożywocie, a drugiego na prace społeczne. Gdyby Maciek został wykluczony z rajdu, pomimo wielu sprzyjających mu aspektów, to nas musiałoby spotkać dokładnie to samo. Nie byłoby dla nas taryfy ulgowej i nie odwoływałbym się. Gdyby wykluczono obie załogi czulibyśmy się pokrzywdzeni, ale to byłaby wówczas tylko nasza subiektywna ocena. ZSS byłby wówczas wiarygodny i konsekwentny w swoim działaniu. Wszystkie przepisy są mądrze stworzone i najsłabszy w całej procedurze jest czynnik ludzki, który źle ocenia i źle interpretuje zapisy. FIA chce iść z duchem sportu i działać fair play. Było kilka podobnych przypadków, gdzie nie wykluczano załogi. Jednym z nich jest sprawa Krzysztofa Hołowczyca i Rajdu Polski, który wygrał jadąc Subaru Imprezą N11 wyposażoną w półosie z N10. Po przeanalizowaniu całej sprawy utrzymał on zwycięstwo, a karę nałożono na zespół obsługujący go. W duchu sportu te półosie nie dawały żadnej przewagi i zespół wytłumaczył dlaczego znalazły się w tej rajdówce. Teoretycznie zgodnie z regulaminem powinien on zostać wykluczony z rajdu, ponieważ podzespoły te nie były częścią wyposażenia tego auta. FIA podjęła jednak słuszną decyzję.Kolejna historia związana jest z Kajetanem Kajetanowiczem, który został oprotestowany przez Michała Sołowowa. Wówczas sprawdzono całe auto i jedyną rzeczą niezgodną z homologacją była turbina, a dokładniej jej łopatki, które były z innego materiału niż zaznaczono w homologacji. Kajetanowicz nie mógł o tym wiedzieć. Wiedzę na ten temat mogło posiadać jedynie Rallytechnology obsługujące samochód. Okazało się jednak, że nawet same Subaru nie wiedziało o tym, a błąd popełnił dostawca półproduktu. Marka przeprosiła za to i udowodniono, że nie miało to wpływu na osiągi. Federacja utrzymała wobec tego wyniki i zrobiła wszystko, by zachować ducha sportu. Regulamin jest po to, by w rozumny sposób go interpretować.Najbardziej zabolało mnie w całej tej sytuacji, że do Rajdu Dolnośląskiego mieliśmy naprawdę fajne mistrzostwa. OK, fakt, że to my od początku prowadziliśmy nie był ekscytujący dla kibiców, którzy lubią przetasowania i zmiany. Najlepszym scenariuszem byłby ten z zeszłego roku, gdy ostatni oes decydował o tytułach. Jeśli spojrzymy jednak na przebieg poszczególnych rajdów to na każdym mieliśmy naprawdę zaciętą rywalizację. Nie tylko w generalce, ale także w niższych klasach. Po odejściu niektórych ciągle narzekających zawodników atmosfera się bardzo oczyściła. Przecież nam wszystkim zależy na dobrych relacjach i przyciąganiu kibiców, by łatwiej było pozyskać sponsorów. Wspólnie walczymy o to samo dobro, a na koniec wszystko psujemy. Obecnie w czołowej dziesiątce mamy może dwóch kierowców, którzy nie startują za swoje lub znajomego pieniądze. Wydaje mi się, że to nie tędy droga ...fot. FIA ERC/Mateusz Banaś/Marcin Kaliszka

Poprzedni artykuł Stohl bliżej Atkinsona
Następny artykuł Mikkelsen wraca do Skody

Najciekawsze komentarze

Zarejestruj się za darmo

  • Szybki dostęp do ulubionych artykułów

  • Zarządzanie powiadomieniami o najświeższych wiadomościach i ulubionych kierowcach

  • Wyraź swoją opinię poprzez komentowanie artykułów

Motorsport prime

Poznaj kontent premium
Zasubskrybuj

Edycja

Polska Polska
Filtry