Minęły już dwa lata...
Gdy siedział na kolanach ojca i po raz pierwszy prowadził samochód, Pan Jan Kulig nie spodziewał się że kierownica spoczywa w rękach przyszłego Mistrza.
Janusz Kulig, Chłopak z Łapanowa jak go często nazywano, mógł kopać piłkę którą bardzo lubił, ale przeznaczenie zadecydowało za niego i w 1992 wraz ze swoim przyjacielem ze szkolnej ławki, Darkiem Burkatem, Janusz wsiadł w starego Malucha i Rajdem Zimowym rozpoczął swoje pierwsze Mistrzostwa Polski.
Nasze drogi skrzyżowały się rok później, gdy sfatygowaną Toyotą Corollą rozpoczął starty w barwach Rafinerii Trzebinia. Gdy robiłem z Nim pierwszy wywiad i pierwsze zdjęcia, nawet nie przypuszczałem, że powstaną ich całe setki. Janusz miał ambicje, by dotrzeć w swej ukochanej dyscyplinie sportu jak najwyżej. I temu celowi podporządkował całe swoje życie. Tytuł wicemistrza Europy, cztery tytuły Mistrza Polski, dwukrotny Mistrz Strefy Środkowoeuropejskiej oraz Mistrz Słowacji - te laury nadal Mu nie wystarczały. Chciał sięgnąć wyżej. I gdy niespodziewanie otworzyła się przed Nim taka możliwość, przeznaczenie przypomniało o sobie i nie dało Mu szansy aby ją wykorzystał.
Przemierzyłem z Nim tysiące kilometrów po Polsce i Europie. Aż trudno uwierzyć, ale podczas naszej wieloletniej, intensywnej, a jednak tak krótkiej znajomości, nie padło między nami ani jedno ostre słowo, nawet gdy mieliśmy odmienne zdania. Snuliśmy plany, które bardzo często przybrały realne kształty. Podczas podróży i bardzo częstych spotkań nie tylko w Krakowie, wykonałem dziesiątki zdjęć, które zachowam tylko dla siebie, poznałem wiele Jego tajemnic, których nigdy nie zdradzę, wiedziałem o słabostkach, znałem oficjalną „twarz” i przemęczonego człowieka, który nie miał czasem siły podnieść się i siąść za kierownicą rajdowego samochodu. A także prywatne, codzienne życie wspaniałego męża i syna oraz czułego, opiekuńczego ojca, który był wszystkim dla swojej córki. Bawiłem się na Jego weselu i płakałem wraz z tysiącami, idąc przed trumną niesioną przez byłych już rywali.
Dla kibiców, którzy na odcinkach specjalnych dla Niego godzinami stali w padającym śniegu czy deszczu i oddali mu w Łapanowie hołd w mroźny lutowy poranek 2004 roku, pozostał idolem, niedościgłym wzorem kierowcy rajdowego. Dla mnie także przyjacielem, jakiego już nigdy nie spotkam na swojej drodze...
Robert Magiera
Udostępnij lub zapisz ten artykuł
Najciekawsze komentarze
Subskrybuj i uzyskaj dostęp do Motorsport.com za pomocą blokera reklam.
Od Formuły 1 po MotoGP relacjonujemy prosto z padoku, ponieważ kochamy nasz sport, tak jak Ty. Aby móc nadal dostarczać nasze fachowe dziennikarstwo, nasza strona korzysta z reklam. Mimo to chcemy dać Ci możliwość korzystania z witryny wolnej od reklam i nadal używać ad-blockera.