Opinie po Warszawskim
STEFAN KARNABAL: - Byliśmy doskonale przygotowani do rajdu, ale niestety, błąd na samym początku zawodów kosztował nas bardzo wiele.
Podczas prologu na Bemowie zbyt szybko wjechałem na mostek - lot był z pewnością efektowny, ale znaleźliśmy się zbyt wysoko ponad ziemią. Przy twardym lądowaniu karoseria i podzespoły naszego Mitsubishi Lancera uległy uszkodzeniom. Od początku rywalizacji na odcinkach specjalnych czułem, że auto nie prowadzi się tak jak powinno. Coś dziwnego działo się zarówno na szybkich partiach, jak i w ciasnych zakrętach. Mimo to udawało nam się utrzymywać tempo czołówki. Niestety na drugiej pętli urwała się przednia lewa półoś. Nasze auto stało się tylnonapędowe, co przy specyfice oesów Rajdu Warszawskiego stanowiło znaczne utrudnienie. Straciliśmy szanse na wysoką lokatę. W takiej sytuacji czasami trudno o pełną mobilizację. Na pocieszenie udało się zanotować kilka niezłych czasów, co świadczyło o tym, że cały czas mogliśmy włączyć się do walki o czołowe miejsca. Do momentu, gdy uszkodzeniu uległa skrzynia biegów. Rywalizację w rajdzie kończyliśmy mając tylko trzy biegi...
MARCIN MAJCHER: - - Naprawdę bardzo cieszymy się z tytułu Mistrzów Polski w N3. Wbrew pozorom nie był to dla nas łatwy sezon, przez cały czas trapiły nas awarie układu przeniesienia napędu - podobnie było na Rajdzie Warszawskim. Postanowiliśmy pojechać go bardzo szybko i tak też było. Daliśmy z siebie wszystko, w momencie awarii zajmowaliśmy trzecie miejsce wśród samochodów napędzanych na jedną oś i bardzo wysokie, 12 w generalce. Nic nie zapowiadało tego, że posłuszeństwa odmówi niemal nowa szpera. Cieszymy się, że udało nam się trzymać równe tempo przez cały rajd i wygrywać z rywalami w klasie A7, czasami nawiązywać walkę ze słabszymi autami N4. Do tego mieliśmy niesamowitą frajdę z jazdy - szutry to jest to! Mimo, że skorzystaliśmy z systemu SupeRally, nasze auto zostało wezwane przez organizatora na badanie techniczne po rajdzie, które oczywiście przeszło bez zastrzeżeń. Przykro nam, że konkurencja w naszej klasie w tym sezonie była nieliczna, jednak skoro postanowiliśmy na początku sezonu jeździć w N3, a nie A7, która pozwala na większe modyfikacje samochodu, to należało być konsekwentnym. Dziękujemy serdecznie całemu naszemu zespołowi za nieprzespane noce i ogromny wysiłek, oraz naszym sponsorom: Krono Original i Milwaukee za umożliwienie nam startów w tym sezonie.
LESZEK KUZAJ: - Nie mieliśmy prawa skończyć tego rajdu, jednak dojechaliśmy i to na bardzo wysokim w tych warunkach, trzecim miejscu. To był dla mnie rajd wielkiej pokory. Zapowiadałem chęć wygrania go i postawienia kropki nad „i”. Z takim nastawieniem przyjechałem do Warszawy. Rajd okazał się dla mnie najtrudniejszym i najważniejszym w sezonie. Trasa była charakterystyczna dla Rajdu Warszawskiego - przeważające długie proste, gdzie liczy się przede wszystkim moc i prędkość samochodu. Wiadomo, że Mitsubishi Lancery Evo IX są bardzo szybkie, a prowadzący je kierowcy bardzo doświadczeni. Jednak już od pierwszego oesu było dla nas jasne, że walka z nimi na pewno nie będzie możliwa. Bardzo trudno było się pogodzić zwłaszcza z tym, że tak dużo przegrywaliśmy na oesach. Zadecydowała siła woli, wielki upór, chęć walki do końca i motywacja do dalszej jazdy całego zespołu i życzliwych nam ludzi. No i tym razem szczęście było po naszej stronie. A winę za to wszystko ponosi jeden z cylindrów, który praktycznie stracił kompresję.
Problemy zaczęły się już podczas prologu na Bemowie. Na końcówce oesu silnik na sekundę zamilkł, później bardzo gwałtownie i zdecydowanie przerywał jeszcze dwukrotnie. Myślałem że nie skończymy już pierwszej próby. Potem długo pracowaliśmy na Bemowie nad samochodem, ale już wtedy było wiadomo, że nie przyniesie to zadowalających efektów. Silnik nie miał mocy, co było później doskonale widać po czasach. Byliśmy daleko z tyłu, a prędkości maksymalne, tak potrzebne na tym rajdzie, były żenująco niskie. Miałem ochotę rzucić wszystko, ale podjęliśmy walkę. Dałem z siebie wiele, aby piąć się do góry i zdobyć decydujące punkty do mistrzostwa w grupie N i z jedenastego miejsca po pierwszej pętli awansowaliśmy na siódme po pierwszym etapie. Chociaż nie obyło się bez przygód.
Przed drugim etapem zmieniliśmy przełożenia samochodu na krótsze, aby auto jak najszybciej napędzało się przy tym spadku mocy, na który nie mogliśmy nic poradzić. Cała walka i narzucone tempo było dla mnie wielkim wyzwaniem. Musiałem przełamać wszystkie swoje bariery psychiczne, jakie do tej pory jeszcze posiadałem. I dobrze się stało, bo uwierzyłem, że mogę pojechać jeszcze szybciej. Wiedziałem, że na prostych dużo tracę, więc jak najwięcej czasu musiałem zyskać na tych nielicznych zakrętach. No i powiodło się! Trochę pomogła konkurencja, która sama się wyeliminowała, a my z siódmego miejsca wskoczyliśmy na trzecie. Samochód wytrzymał, fizyka była łaskawa.
Jestem szczęśliwy, bo w tym, co wydawało mi się dotychczas niemożliwe, szczególnie w technice jazdy i prędkości w zakrętach, zrobiłem ewidentny krok naprzód. Zwłaszcza sam dla siebie.
MAREK PACIORKOWSKI: - Już podczas prologu silnik nie kręcił się jak należy. Okazało się, iż powodem tego była wadliwie zamocowana cewka. Następnego ranka zostaliśmy powitani (podobnie jak większość załóg) przez włodarzy rajdu karą 200 zł za „niesprawny system gaśniczy podczas prologu”. Nie przejęci zbytnio tym faktem, z uśmiechem na twarzy ruszyliśmy na pierwszy odcinek specjalny. Okazało się jednak, że na trasach odcinków po przejeździe mocniejszych samochodów powstały olbrzymie koleiny. Dodatkowo powychodziły w nich pnie i korzenie. Jazda w takich warunkach na prawie 32-kilometrowym odcinku skutkowała przebijaniem kolejnych opon oraz uszkodzeniem zawieszenia. Z tego właśnie powodu nie mogliśmy wystartować do ostatniego odcinka pierwszego dnia rajdu. Na domiar złego silnik zaczął się przegrzewać, pochłaniając coraz większe ilości wody. Przez noc naszym mechanikom udało się „posklejać” nieco zawieszenie, wstawiając na lewy przód asfaltowy amortyzator. Na takim zestawie, z ostatnim kołem zapasowym, ruszyliśmy do drugiego dnia rajdu. Jadąc na światłach awaryjnym, przezwyciężając słabnący silnik oraz rozpadające się na kolejnych korzeniach zawieszenie, osiągnęliśmy jednak metę.
SEBASTIAN FRYCZ: - Był to niespodziewanie dla wszystkich, bardzo ciężki i wymagający rajd, pełen dramatycznych niespodzianek. Jechało mi się bardzo dobrze. Od początku wszyscy narzucili wysokie tempo. W moim wykonaniu było troszkę ciut za wolno, ale straty nie były bardzo duże. Planowałem podczas drugiej pętli przyspieszyć. I rzeczywiście pojechałem znacznie szybciej, ale niestety był to tylko ten jeden odcinek. Na piątej próbie, gdzieś na czwartym kilometrze po starcie, na hamowaniu ukręcił się wałek łączący skrzynię biegów z dyferencjałem. Udało mi się jeszcze zblokować aktywne dyfry, ale kawałek dalej, po dojeździe do ciasnego zakrętu samochód stanął. Jak się później dowiedziałem, była to pierwsza w Polsce, a bodaj druga taka awaria na świecie. Prawdopodobnie wada materiałowa lub technologiczna. No i musieliśmy skorzystać z SupeRally aby ukończyć rajd. Nie ukrywam, że czuję pewien niedosyt. Mimo to jestem zadowolony. Nie popełnialiśmy zbyt wielu błędów, chociaż każdy miał jakieś przygody, których ja też się nie ustrzegłem. Straty do czołówki były mniejsze niż na poprzednim rajdzie, czyli jest pewna progresja, a uzyskiwane czasy dobrze rokują na przyszłość.
JANUSZ MAJEK: - Ostatni rajd sezonu, ostatni mój występ i jak sądzę najbardziej udany - przede wszystkim cieszę się że wreszcie dotarłem na metę. Nie ukrywam, że wcześniejsze moje występy kończone przedwcześnie, wpłynęły na moje samopoczucie i rajdową dyspozycje. Chyba każdy załamałby się w takiej sytuacji. Tym bardziej cenny to występ i cenne osiągnięcie upragnionej mety. Z rajdu jestem zadowolony. Na prawym fotelu zasiadł Krzysiek Maskalan, z którym współpraca układała się bardzo dobrze. Nigdy wcześniej nie startowałem z tak dobrym pilotem. Wygrałem w Pucharze Peugeota dziewięć z dwunastu oesów, ale nie dało mi to miejsca nawet na pudle, ponieważ na pierwszym odcinku straciłem półtorej minuty, zakopując się na nawrocie w koleinie, a na drugim złapałem „kapcia”. Zabrakło mi niestety 14 sekund, żeby chociaż osiągnąć trzecie miejsce w Pucharze.
Chciałbym podziękować za współpracę w sezonie 2006 firmom HITACHI, KELSO, FOGO, INDOS oraz wszystkim sympatykom rajdów.
RADEK TYPA: - To był dla nas bardzo trudny rajd - może nie, jeśli chodzi o konfigurację trasy, ale dlatego, że od samego startu ciążyła na nas presja wyniku. Wiedzieliśmy, że aby być wicemistrzami Polski, musimy przede wszystkim dojechać do mety, a przy okazji w przypadku wygranej naszych najgroźniejszych konkurentów, zająć trzecią pozycję w Pucharze Peugeota. Na każdym odcinku bardzo uważałem na korzenie, duże dziury, dosłownie na wszystko, co mogłoby w najmniejszym stopniu przeszkodzić nam w osiągnięciu mety. Z odcinka na odcinek odliczaliśmy z Wojtkiem kilometry dzielące nas od mety. Na szczęście nic złego się nie wydarzyło, a my zajęliśmy wysokie, drugie miejsce w pucharze. Jestem bardzo szczęśliwy, że zdobyliśmy tytuł Wicemistrza Polski – to moja pierwsza szarfa!
MICHAŁ BĘBENEK: - Jesteśmy ogromnie szczęśliwi, to nasz wielki sukces - kolejna wygrana po Nikonie pozwoliła awansować na „pudło” RSMP. Cel, jaki zakładaliśmy przed tym rajdem, czyli właśnie walkę o podium tegorocznych mistrzostw, zrealizowaliśmy w 100 procentach. Walka była naprawdę wspaniała i cieszymy się, że w kolejnym już roku naszych startów utrzymujemy dobrą, wysoką formę. To już kolejny sezon, na zakończenie, którego staniemy na podium w tym samym towarzystwie. Rywalizacja z Leszkiem i Michałem jak zawsze była twarda i wyczerpująca. Tym bardziej cieszymy się z miejsca, na którym ukończyliśmy sezon 2006.
Dziękujemy naszym sponsorom, firmom: Lotos, Hydroland, Atut, Imex, RM Filipowicz, Michelin Polska, ekipie Wojtka Pischingera z HIGH TEC oraz serwisowi www.rallypl.com, bo to dzięki ich wkładowi, ogromnemu zaangażowaniu i pracy kolejny już sezon naszych startów kończymy na podium. DZIĘKUJEMY!!!
MARCIN GRZEBIELUCH: - To był nasz pierwszy start tak mocnym autem i muszę przyznać, że był to start udany. W porównaniu ze 106-tką, którą do tej pory podróżowaliśmy, jest to zupełnie inna bajka. Niestety przed rajdem nie miałem okazji pojeżdżenia tym samochodem na nawierzchni szutrowej, tak więc pierwsze odcinki specjalne to była nauka i zbieranie nowych doświadczeń. W miarę przejechanych kilometrów oesowych przyspieszaliśmy i było naprawdę nieźle, a jazda przynosiła nam coraz więcej frajdy. Chciałbym tutaj podziękować za wsparcie naszego startu firmie Auto Bogucki - naprawy powypadkowe, a także Tomkowi Porębskiemu i jego zespołowi za profesjonalnie przygotowane auto.
MARCIN PASECKI: - To był dla nas bardzo nieudany i pechowy rajd. Zaczęło się całkiem nieźle - od zwycięstwa w A-7 na pierwszym oesie - ale niestety już na drugim pojawiły się problemy. Na długiej prostej zbagatelizowaliśmy podbicie i dosyć mocno wylecieliśmy. Wskutek uderzenia straciliśmy płytę, która zabrała ze sobą chłodnicę, miskę olejową i jeszcze parę innych elementów. Byliśmy więc zmuszeni do skorzystania z systemu SupeRally. Wtedy już wiedzieliśmy, że nie zrobimy wyniku na tym rajdzie, ale chcieliśmy dojechać do mety. Nadzieję na radość z jazdy straciliśmy już na początku drugiego dnia. Na pierwszym odcinku drugiego etapu spadł wąż z chłodnicy i uciekła z niej cała woda. No i w tym momencie zakończyła się nasza przygoda z Rajdem Warszawskim. Jak widać był to dla nas totalnie przeprawowy rajd. Nie ukrywamy, że mamy pewien niedosyt jazdy w tym sezonie i przesyt pecha pomieszanego z problemami technicznymi, ale mimo wszystko cieszymy się z tytułu wicemistrza w naszej klasie.
MACIEJ LUBIAK: - Jestem bardzo zadowolony z wyniku osiągniętego w Rajdzie Warszawskim i miejsca w RSMP 2006. Nie pamiętam tak mocnej i licznej konkurencji o wyrównanym poziomie od wielu lat. Szczególnie druga połowa sezonu pokazała, że możemy wygrywać z każdym. Pojechaliśmy w ciągu pięciu tygodni cztery rajdy, wygrywając jeden i zajmując w pozostałych drugie miejsca. Jestem pewny, że kluczem do tego sukcesu jest liczba startów w krótkim czasie i przejechane kilometry oesowe. Pokonaliśmy utytułowanych zawodników i jest toogromna satysfakcja. Jestem pewny, że, gdy utrzymamy co najmniej taką formę przed nowym sezonem, z powodzeniem możemy walczyć w przyszłym roku o Mistrzostwo Polski. Serdecznie dziękujemy z Wiślakiem wszystkim naszym kibicom za wspaniały doping.
MARIUSZ STEC: - Niestety tegoroczny Rajd Warszawski skończył się dla nas bardzo fatalnie. Nasz wypadek, do którego doszło na 4 oesie, był najpoważniejszym w naszej dotychczasowej przygodzie z tym pięknym, lecz bardzo niebezpiecznym sportem. Na prawym piątkowym zakręcie przy prędkości ok. 180 km/godz. wypluło nas lekko na lewe pobocze, gdzie niestety był potężny głaz. Zahaczyliśmy o niego lewym tylnym kołem… no i się zaczęło. Najpierw wybiło nas bardzo wysoko w górę, zaliczyliśmy w powietrzu obrót i wylądowaliśmy na tyle samochodu. Później znowu nas odbiło, spadliśmy na Jacka bok, no i się zaczęło - jak to mówimy w języku rajdowym: „beret - kapcie, beret - kapcie”. Zatrzymaliśmy się ok. 150 m od drogi. Części naszego auta rozrzucone były w promieniu 50 metrów. Nasze auto, nowe auto, uległo kompletnemu zniszczeniu. Na szczęście Jackowi i mnie nic poważnego się nie stało. Jesteśmy mocno poobijani, ale co uważamy za cud, nie mamy żadnych złamań. Teraz myślimy tylko o tym, żeby jak najszybciej się pozbierać, po raz drugi zbudować nowe auto i stanąć na starcie do kolejnego raju.
MACIEJ OLEKSOWICZ: - To był naprawdę udany dla nas rajd. Staraliśmy się obronić przed Leszkiem Kuzajem, ale jego doświadczenie i szaleńcza pogoń sprawiły, że na trzy odcinki przed końcem rajdu, był już przed nami. Później niesamowity pech dopadł Michała Sołowowa, który jadąc zdefektowanym samochodem tracił sporo czasu. Pojawiła się zatem szansa na awans na czwarte miejsce. Kiedy na ostatnim odcinku wydało się, że ten cel osiągnęliśmy, trochę odpuściłem. Niestety to była błędna decyzja i w końcowym rezultacie przegraliśmy z Michałem o zaledwie dwie sekundy. Abstrahując od wszystkiego, mamy powody do zadowolenia bo sezon zakończyliśmy najlepszym wynikiem z dotychczas rozegranych rajdów. To na pewno dobry prognostyk na przyszłe starty.
ZBIGNIEW STANISZEWSKI: - Wściekłość i złość to emocje jakie nami targają. Na przygotowania przed rajdem poświęciliśmy bardzo dużo czasu; cały zespół starannie i żmudnie przygotowywał się do tego występu. Śmiem twierdzić, że był to najlepiej przygotowany rajd w mojej rajdowej karierze. Niestety awaria samochodu wyeliminowała nas z rywalizacji o najwyższe laury. Jechało nam się bardzo dobrze, choć na pierwszej pętli popełniliśmy jeszcze kilka drobnych błędów. Na drugiej pętli poprawiłem technikę jazdy, co zaowocowało znaczącą poprawą czasów. Potencjał tego samochodu wykorzystywaliśmy niemal w 100%. Cieszę się, że przy tak mocno obsadzonej stawce walczyliśmy jak równy z równym. Rywale posiadali lepsze samochody, byli bardziej rozjeżdżeni, a mimo to jadąc z 16 numerem po dużych koleinach, potrafiliśmy zostawić niektórych z nich za plecami. To dobry prognostyk na przyszłość. Drugiego dnia rano na dojazdówce do pierwszego odcinka podczas rozgrzewania opon i układania hamulców w rajdówce nastąpiło przemęczenie materiału i awarii uległ wałek łączący skrzynie biegów z półośką. O dalszym uczestnictwie w rajdzie nie było mowy. Drzemie w nas duży potencjał, który po raz kolejny został potwierdzony. Co z tego jednak, skoro zwycięzcy są na mecie. Po raz kolejny pozostaje nam gorycz i rozżalenie. Co optymistyczne to fakt, że jesteśmy w stanie skutecznie ścigać się z najlepszymi. Uważam, że wraz z Sebastianem jesteśmy gotowi wygrać rajd w klasyfikacji Mistrzostw Polski. Jest to dla nas cel numer jeden na przyszły sezon. W tym roku przed nami jeszcze Barbórka Warszawska. Tam także tanio skóry nie sprzedamy. Obiecuję, że namieszamy w stawce i ponownie doprowadzimy wiele osób do pasji.
MICHAŁ SOŁOWOW: - Po trzech czwartych pierwszego oesu w drugiej pętli padł nam tylny dyfer - coś tam łomotnęło, strzeliło i zostaliśmy tylko z przednim napędem. Musieliśmy przepiąć elektronikę w takie położenie, żeby samochód w ogóle jechał. Na szczęście dotoczyliśmy się do mety. Walczyliśmy o trzecie miejsce, potem o czwarte. Udało się zostać na czwartym Na ostatnim oesie przed hopą spytałem się Maćka: ”Co robimy?” A on odpowiedział: ”Jedź, bo każda sekunda jest droga”. Chwilę się zastanawiałem, bo ciężko byłoby wyprowadzić Lancera ze skoku tylko z przednim napędem. Ale pojechaliśmy na całego. W takich warunkach skacze się trochę z duszą na ramieniu. Dwóch sekund nam brakowało. To trzeci sezon w moim wydaniu z awariami. Rok temu permanentne awarie, teraz było trochę lepiej. Ale mimo tego jeździ się fajnie, coraz szybciej, więc jest frajda. A jeżeli chodzi o sprzęt to może być tylko lepiej. Pomimo pecha zdobyliśmy tytuł Wicemistrzów Polski, więc nie jest źle.
Udostępnij lub zapisz ten artykuł
Najciekawsze komentarze
Subskrybuj i uzyskaj dostęp do Motorsport.com za pomocą blokera reklam.
Od Formuły 1 po MotoGP relacjonujemy prosto z padoku, ponieważ kochamy nasz sport, tak jak Ty. Aby móc nadal dostarczać nasze fachowe dziennikarstwo, nasza strona korzysta z reklam. Mimo to chcemy dać Ci możliwość korzystania z witryny wolnej od reklam i nadal używać ad-blockera.