Zasubskrybuj

Zarejestruj się za darmo

  • Szybki dostęp do ulubionych artykułów

  • Zarządzanie powiadomieniami o najświeższych wiadomościach i ulubionych kierowcach

  • Wyraź swoją opinię poprzez komentowanie artykułów

Motorsport prime

Poznaj kontent premium
Zasubskrybuj

Edycja

Polska Polska

Poloński na przesłuchaniu Autoklubu

Dariusz Poloński, Mistrz Polski w klasyfikacji kierowców samochodów z napędem oś, porozmawiał z nami o minionym sezonie oraz początkach swojej kariery.

Zdradził również jakie ma plany na kolejne lata swoich startów. Zapraszamy do lektury.- Zdobyłeś w tym roku tytuł Mistrza Polski, ale wydaje się, że to było bardzo łatwe zadanie, skoro już w połowie sezonu był on na wyciągnięcie ręki. Co więcej, po zamieszaniu z wynikami ten tytuł zdobyłeś dwa razy. Jak to wyglądało z Twojej strony?DP: - Faktycznie pojawiło się zamieszanie z wynikami po Rajdzie Nadwiślańskim. Traktowałem to jako chochlik informatyczny. Błąd pojawił się w specyficznej sytuacji. Nikt by tego nie zauważył, gdyby ten jeden punkt nie decydował o mistrzowskich losach. Tytuł udało nam się szybko przypieczętować, ale nie wynikało to ze słabej formy konkurencji. Rywale byli bardzo szybcy i każdy rajd trzeba było pokonać na 100%. Walczyliśmy do ostatnich odcinków i bardzo często różnica na mecie wynosiła kilka sekund. Naszym atutem było to, że silni zawodnicy szybko "wysypywali się" i musieli mocno spinać się podczas kolejnych startów. Nam udawało się wygrywać. W tym roku nie odliczaliśmy żadnej rundy, więc straty były nie do odzyskania. Nasza powtarzalność i skuteczność zaważyły na utrzymaniu przewagi. Te matematyczne wyliczenia nie odejmowały żadnej rundy i to zabrało szansę rywalom.- Wobec tego wyszło Wasze doświadczenie i konieczne było unikanie błędów w walce o tytuł?DP: - Doświadczenie było ważne. Mamy za sobą kilka dobrych sezonów. Zagrało jednak wszystko: doświadczenie, dobry samochód i pilot, z którym rozumiemy się perfekcyjnie. Nie popełnialiśmy błędów i nie mieliśmy awarii, dzięki pracy Rallytechnology. Samochód był fantastyczny od początku do końca sezonu. My jeździliśmy szybko, ale bezpiecznie. Nie łapaliśmy kapci, nie ponosiliśmy żadnych strat i nie musieliśmy gonić. Równie ważni byli Szpiedzy, którzy zrobili świetną robotę oszczędzając nam cenne sekundy poprzez swoje uwagi. Efektem były wygrane rundy.- Ostatnio rozmawiałem z Wojtkiem Chuchałą i był on zdania, że w obecnych czasach nie wszystko zależy od kierowcy. Czy masz podobną opinię, że to zaplecze budowane wokół zawodnika jest bardzo ważne, nawet ważniejsze niż sam kierowca?DP: - Nie do końca zgodzę się z tym. To nie jest Formuła 1, co było widać w rywalizacji 2WD w RSMP. Istnieją spore różnice pomiędzy samochodami i niekiedy udaje się tym słabszym wygrać z mocniejszymi. To jest wypadkowa samochodu, warunków na drodze czy doboru opon. Te warunki nie są klarowne dla wszystkich. Nie mamy tutaj suchego toru, na którym możemy testować pięć dni i poznać każdy centymetr. U nas zawsze będzie jakieś dodatkowe błoto, kamienie czy przesunięty zakaz cięcia. Potrzebny jest spryt i trochę więcej szczęścia niż w wyścigach. Zaplecze jest ważne, by zapewnić załodze spokój, ale gdy to osiągniemy to różnice pomiędzy samochodami niwelujemy poprzez jazdę.- Na trasach Mistrzostw Polski zadebiutowałeś w 1999 roku, ale dopiero od tego sezonu mamy promotora. Czy zauważyłeś jego obecność, czy ta rywalizacja wygląda tak samo jak kilka lat temu?DP: - Szczerze mówiąc były wielkie oczekiwania, ale niewiele z tego wyszło. Nie znam kuluarów i nie wiem, co ma z tego wyjść. Z naszego punktu widzenia nie zmieniło się nic poza nazwą.- Wydaje się jednak, że ten promotor, jeśli zostaną poczynione konkretne działania, jest potrzebny w RSMP.DP: - Jestem przekonany, że tak. Motorsport dobrze zarabia. Po raz drugi odniosę się do F1. Mamy tu najwyższy poziom medialności, co przeistacza się na zwrot dla organizatorów. Trzeba brać z tego przykład. Ważne jest pozyskanie sponsora generalnego i stworzenie mistrzostw razem z nim. Kluczowa jest również praca u podstaw. Organizacja imprezy o której nikt w okolicy nie wie, nie ma sensu. Trzeba poczynić szerokie działania u lokalnych władz i mieszkańców. Oni muszą na tym korzystać i mieć świadomość, że zarabiają na restauracjach i hotelach. Zysk to nie tylko zawodnicy, ale także tysiące kibiców. Mając informację o takim wydarzeniu pozwoli im to na lepsze przygotowania. Również kibice będą bardziej zadowoleni jeśli będą mogli kupić przy oesie piwo i kiełbaskę.- Mistrzostwom Polski nie sprzyja również całe zamieszanie związane z Rajdem Dolnośląskim. Masz wyrobione zdanie na ten temat czy przeszło to obok Ciebie?DP: - Jestem w środku tego. Z jednej strony pojawiły się pewne niedociągnięcia sędziowskie, ale błędy mogą przytrafić się każdemu. Nie jestem tu jednak, by kogokolwiek usprawiedliwiać. Moim zdaniem skończyło się to dobrze ze sportowego punktu widzenia. Nie wiem, na ile udowodniono pomoc z zewnątrz, ale było to już poza odcinkami i nie wpłynęło to na wynik sportowy. To było po mecie i niestety dla Grzegorza Grzyba do parcu ferme biegła długa droga pod górę. To, co wydarzyło się potem to efekt błędu ZSS, który wcześniej ukarał innego zawodnika karą finansową. Nie jest to czysta sprawa, ale dla dobra rywalizacji sportowej to dobry werdykt.- Jak oceniasz całą nagonkę na Grzegorza Grzyba? Wiele osób mówi, że powinien oddać ten tytuł i że nie zasłużył na niego. Pojawia się także zachowania nie fair w stosunku do niego jako człowieka.DP: - Grzesiek Grzyb historycznie swoje za uszami ma. Jest kontrowersyjny, ale powoduje to, że jednocześnie jest ciekawy i bezkompromisowy. Dla dobra tego sportu jest in plus. Nie zgodzę się z tym, że powinien oddać mistrzowski tytuł. Zrobił swoje i zasłużył na to. Fakt, że było to przy zielonym stoliku, ale to niepodważalna decyzja GKSS. Trzeba się z tym zgodzić.- Pamiętasz jeszcze swój pierwszy start w RSMP?DP: - Oczywiście, takich rzeczy nie zapomina się. To były zamierzchłe czasy, gdy wszystko robiło się z ogromnym stresem. Debiutowałem w Seicento na Rajdzie Wisły. Startowałem wtedy z Izą Kamską. To był rajd planowany na ostatnią chwilę, jak większość w tamtych czasach. Moje motorsportowe doświadczenie wywodzi się z wyścigowego pucharu Cinquecento, więc nie miałem  pilota i musiałem znaleźć kogoś na prawy fotel. Iza była pożyczonym pilotem na jeden rajd. Pierwotnie miałem startować z Grześkiem Doboszem, ale z pewnych powodów nie mógł on wziąć udziału. Otrzymałem substytut, który świetnie sprawdził się. Iza była doświadczonym pilotem i wiele pomogła mi. Wcześniej byłem zielony w rajdowych kwestiach.- Z Grześkiem Doboszem startujesz przez cały czas trwania Twojej kariery z nielicznymi wyjątkami. Jak utrzymać chemię pomiędzy kierowcą i pilotem przez tyle lat? Niektórzy mówią, że po kilku sezonach trzeba się rozstać, bo nie można już niczego wyciągnąć z tej współpracy, a u Ciebie trwa to 17 lat.DP: - Tak, ale z przerwą. Ona okazała się kluczowa. Dopóki rozwijamy się jest bardzo dobrze. W pierwszej turze startów, z początku XXI wieku, mieliśmy moment zawahania i przestoju. Puchar Peugeota trwał dla nas za długo, ale mieliśmy różne problemy. Poza dwoma sezonami, gdy nie było idealnie, to cały czas mieliśmy progres, który zakończył się dla mnie najciekawszym sezonem w karierze, czyli startami w S1600. To było ukoronowanie pierwszej części startów. Po tym ciężko było o osiągalny dla nas samochód, który byłby konkurencyjny. Pojawiła się wówczas przerwa w startach. Po powrocie do rywalizacji bazujemy na tym rozwoju. Każdy sezon to nowe wyzwania i teraz zamknęliśmy sprawę zdobywając mistrzowskie tytuły w ośce.- Jak wspominasz rywalizację w Pucharze Peugeota? To była koleżeńska walka czy każdy na każdego patrzył z boku?DP: - Zawsze szukaliśmy przyjacielskiego podejścia, ale startowało w nim wielu młodych, żywiołowych zawodników. To była jednak czysta sportowa rywalizacja bez podtekstów. Walka odbywała się na odcinkach. Nie próbowaliśmy rozgrywać tego w inny sposób.- Po Pucharze Peugeota przyszły starty w fabrycznej ekipie Peugeota. Jak wyglądała zakulisowo ta współpraca?DP: - To było wymarzone rozwiązanie. Zespół miał bardzo bogate doświadczenie i kilku bardzo sprawnych mechaników. Wszystko było zarządzane od góry i posiadaliśmy budżet, który pozwalał nam robić wszystko. Mieliśmy też wymarzony samochód z czołówki. Dziś S1600 mogłoby walczyć z R2, ale wtedy to była rewelacyjna rajdówka. Pełna A grupa. Wspominam ten sezon jako pełen profesjonalizm. Czasami mamy żal do siebie, że nie wykorzystaliśmy tej szansy w pełni, ale nie wszystko układało się po naszej myśli. Pojawiła się bariera przejścia na inny poziom.- Nie uważasz, że nagroda w postaci rocznego programu to trochę za mało? Większość producentów tworzy 2-,3-letnie plany startów, gdzie pierwszy rok jest przeznaczony na naukę.DP: - Oczywiście tak. Trzyletnie kontrakty są planem, który pozwala pokazać potencjał zawodnika. Nie mniej to była nagroda i ciężko było się temu przeciwstawiać. Można było z tego zrezygnować (śmiech). Rok później było wygaszanie 206-ki, weszło 207 S2000. Ludzie zostali Ci sami, ale stwierdzili, że to za wysokie progi dla młodych zawodników. Szkoda, bo wtedy mogliśmy wykonać dobrą pracę, a tak zniknęliśmy na kilka lat.- Czy na zwycięzcach Pucharu Peugeota ciążyła pewna klątwa? Tylko nielicznym udało się na dłużej pozostać w stawce.DP: - To prawda. Mamy jednak ostatniego zwycięzcę: Łukasza Habaja. My mieliśmy ogromny problem, by po odebraniu nagrody zrobić coś na najwyższym poziomie. Spadliśmy z bardzo wysokiego konia, a nie mieliśmy możliwości i miejsca na dalsze starty. Myśleliśmy o powrocie do pucharu, ale ten został zlikwidowany. Na rynku były tylko topowe N-ki, które kosztowały niebotyczne kwoty. Mogliśmy tylko wycofać się.- Stąd tak długa przerwa? Czekałeś na moment, w którym będziesz mógł względnie tanio pościgać się na trasach RSMP?DP: - Na dobrą sprawę zbieraliśmy budżet. W życiu prywatnym starałem się uzbierać pewną kwotę. Okazja do powrotu nadarzyła się wraz z pojawieniem się Pucharu Fiesty. To był przełomowy moment. Sprawdziliśmy to auto w 2010 roku na Rajdzie Wisły, który przekonał nas do tego samochodu. Wówczas to była druga liga, a my po awarii półosi na kilometr przed metą ostatniego odcinka nie dojechaliśmy do końca zmagań. Ten ostatni oes miał zadecydować o zwycięstwie. To był nasz pierwszy kontakt z Fiestą na którą zdecydowaliśmy się wraz z utworzeniem pucharu. Dogadaliśmy się z naszym partnerem finansowym: firmą Balton i to przeważyło szalę.- Po Pucharze Fiesty powróciłeś do Peugeota. To był sentymentalny powrót czy wybór najlepszej na rynku opcji?DP: - To był moment kiedy 208-ka była najlepsza w swojej klasie. Wszystkie samochody miały podobne ceny, a puchar kończył się. Była konieczność zmiany samochodu. Po testach od razu wiedzieliśmy, że to całkiem inny samochód, który odpowiada mojemu stylowi jazdy. Poczułem się w nim świetnie, a nawet za dobrze, ponieważ mieliśmy spory wypadek, który delikatnie cofnął nas. Pozbieraliśmy się jednak i pojechaliśmy dalej. Osiągnęliśmy cel z pierwszej tury startów, czyli dalszy rozwój. W Fieście nie szło nam za dobrze, pierwszy rok w Peugeocie był lepszy, a przez kolejne lata walczyliśmy w czołówce i w tym roku zdobyliśmy tytuł Mistrzów Polski.- Skoro mowa o progresie to chyba czas na kolejne wyzwania. Wiele lat spędziłeś za kierownicą ośki, więc co dalej? Jesteś w stanie jeszcze coś wycisnąć z Peugeota?DP: - Znowu stoimy na rozdrożu. Doszliśmy do ściany i niewiele więcej jesteśmy w stanie zrobić. Możemy walczyć tylko sami ze sobą. Walka z kierowcami, którzy są przed nami nie ma sensu, ponieważ różnica jest za duża. Mamy otwartą drogę. Jednym z pomysłów jest modne w Polsce przejście do ERC. Ośka jest tam bardzo mocna i to miałoby sens. Można porównać się do szybkich juniorów, z którymi nie możemy bezpośrednio rywalizować. Doświadczyliśmy już tego na Rajdzie Barum. Zobaczyliśmy jak trudne są rajdy, które jedzie się pierwszy raz. To było bardzo dobre doświadczenie. Druga opcja zakłada pozostanie w Mistrzostwach Polski, ale wówczas zmienimy samochód na mocniejszy. Idealnie byłoby wystartować R5-ką, ale mamy pewne niedociągnięcia budżetowe i nie możemy potwierdzić tego w stu procentach.- Myślisz w ogóle o samochodzie klasy Open, czy skupiasz się tylko na R5, a w przypadku braku budżetu na startach w ERC?DP: - Nie mamy żadnego doświadczenia z samochodami N-grupowymi, a Open to wypadkowa tych aut, więc będziemy więcej tracić. To trudne samochody i nauka byłaby bardzo długa. Różnica pomiędzy Proto i R5 pod względem budżetu nie jest duża i gdy będziemy posiadać budżet na Proto to będzie to równoznaczne z posiadaniem środków na R5.- Wolałbyś w przyszłorocznym kalendarzu mieć pięć rund asfaltowych i jedną szutrową, czy wyrównanie tych dwóch nawierzchni?DP: - Uwielbiam jeździć po śliskim, a szutry takie są. Rajdy szutrowe to fantastyczna sprawa. Gdyby tak wyglądał kalendarz to bardziej myślałbym o Mistrzostwach Polski niż ERC.- Nie brakuje Ci rajdu zimowego?DP: - Generalnie to brakuje mi zimy (śmiech). Biorąc pod uwagę, że taki rajd nie odbył się także w Mistrzostwach Europy na dalekiej Łotwie, to nie ma on racji bytu u nas. Rajdy zimowe zawsze muszą odbywać się wcześnie w sezonie, co wiązało się z małą frekwencją ze względu na budżety. Rajd Arłamów miał być jako zimowy i do dziś mam 20 kolców w garażu. Chyba zrobię sobie z nich kwietnik, bo nie mieliśmy okazji wykorzystać ich nawet na testach.- Śledzisz karierę Kajetana Kajetanowicza? Gdy wygrywałeś Puchar Peugeota to on wywalczył drugą lokatę.DP: - Nie mogę się doczekać, by wrócić do tej konfrontacji. Śledzę jego karierę i z dużym niepokojem patrzę na ruchy Lotosu. To bardzo groźne. Moim zdaniem rozpropagowanie sukcesu Kajetana było słabe i nie popchnęło to tego sportu.- Z drugiej strony można żartobliwie powiedzieć, że gdy otworzę lodówkę to wyskoczy z niej Kajetanowicz. Pojawia się u Kuby Wojewódzkiego, jest w Logo, w CKM-ie. Gdzie nie spojrzę jest Kajetan Kajetanowicz.DP: - Wydaje mi się, że to jego osobista walka o wypromowanie siebie. Chce, aby statystyki pokazywały, że jest wart więcej i by w przyszłym roku łatwiej było mu znaleźć partnera. Trzymam za niego kciuki, bo on jest częścią układanki. Gdy jemu się udaje, to nam także.- Masz w swojej pamięci rajd albo oes, który sprawia, że uśmiechasz się.DP: - Oczywiście, każdy taki ma. Częściowo mieszkam na Śląsku, ale połowę życia spędziłem na Podbeskidziu, gdzie znajduje się zapomniany już oes Porąbka-Kocierz. To bardzo trudny oes Rajdu Wisły, który liczy ponad 20 kilometrów. Gdy miałem dwanaście lat uczyłem się na nim jeździć samochodem. Znałem go jak własną kieszeń i gdy pierwszy raz jechałem go w Pucharze Seicento to pokonałem rywali o pół minuty. Walczyłem wówczas z Maćkiem Lubiakiem. Powtórzyłem to w 106-ce. Dwa przejazdy tego odcinka ustawiały mi rajd. To oes, który pokonuję z dużym sentymentem.- A Rościszów-Walim przejedziesz już na pamięć?DP: - Lubię mieć potwierdzone to, co widzę. To jest jednak oes, który jestem w stanie opisać w środku nocy. Mógłbym pomylić 2-3 proste, ale zakręty z pewnością nie.- Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał i opracował: Łukasz Łuniewskifot. Marcin Kaliszka/Mateusz Banaś/fb.com

Poprzedni artykuł Grzyb na Slovakia Ringu
Następny artykuł Jak zdobyć Ogiera?

Najciekawsze komentarze

Zarejestruj się za darmo

  • Szybki dostęp do ulubionych artykułów

  • Zarządzanie powiadomieniami o najświeższych wiadomościach i ulubionych kierowcach

  • Wyraź swoją opinię poprzez komentowanie artykułów

Motorsport prime

Poznaj kontent premium
Zasubskrybuj

Edycja

Polska Polska
Filtry