Powiedzieli po Rzeszowskim
KAMIL BUTRUK: - Jesteśmy z Maćkiem bardzo zadowoleni z wyniku, mimo że mogło być lepiej, ale widocznie jeszcze nie nasza kolej - najważniejsze, iż coś w końcu drgnęło.
Choć szło nam bardzo dobrze, nie ułożył nam się Kormoran, na Strzelinie przydarzył nam się fatalny w skutkach wypadek, w dodatku kompletnie nie z naszej winy – nie chcąc uderzyć w blokujące trasę auto Jacka Woszuka, uderzyliśmy feralnie w drzewo, a na Nikonie trzy minuty poza drogą zaprzepaściły pewne czwarte miejsce. Mam nadzieję, że to już koniec naszych przygód i teraz będzie już tylko lepiej.
MARIUSZ PELIKAŃSKI: - Od samego początku skupialiśmy się przede wszystkim na bezbłędnej jeździe. "To finish first, first you have to finish" - dlatego też naszym najważniejszym celem było osiągnięcie mety i w miarę możliwości walka o prymat w swojej klasie. Muszę przyznać, że osiągnięty wynik jest dla nas samych sporym zaskoczeniem. Kluczem do sukcesu z pewnością był tu fakt, że dzięki pełnej koncentracji na trasie nie mieliśmy nawet najmniejszych rajdowych przygód. W tak ciężkim rajdzie, jakim w tym roku z pewnością był Rajd Rzeszowski, była to jedyna słuszna taktyka. Wystarczy spojrzeć na ścisłą czołówkę, by dostrzec, że to właśnie ci zawodnicy wytrzymali presję i uniknęli błędów, o które naprawdę nie było trudno. Niezmiernie się cieszę z tego zwycięstwa i po cichu liczę, że nie jest to mój ostatni sukces w tym sezonie. W końcu przełamałem złą passę. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Gdy nasza strata do Michała Sołowowa niespodziewanie stopniała do kilku sekund, pojawiła się szansa na wygranie generalki. Nie ukrywam, miałem na to chrapkę. Postanowiliśmy pojechać tak szybko jak to możliwe, odpuszczając jednak w szczególnie niebezpiecznych miejscach. Niestety, Michał jak stary wyga, do samego końca utrzymał wysokie tempo i sprawił nam niezłe lanie. Cóż, nie udało się, ale myślę, że i tak wspólnie stworzyliśmy widowisko, które zelektryzowało śledzących rajd kibiców. Wszak jeszcze nie tak dawno nie do pomyślenia było, by ośka konkurowała z czteronapędówką przy ulewnym deszczu i bardzo zabrudzonej trasie.
MICHAŁ BĘBENEK: - Niestety, najprawdopodobniej przez nieodpowiedzialne zachowanie pewnych osób w stosunku do naszej załogi na ostatnim oesie, walka sportowa zeszła w tym rajdzie na drugi plan. Mniej więcej w połowie tego odcinka, w miejscu trudno dostępnym dla kibiców, na bardzo wąskiej partii najechaliśmy na coś ostrego, dokładnie zamaskowanego trawą i gałęziami, w wyniku czego przebiliśmy dwa lewe koła. Mając w pamięci naszą bardzo podobną przygodę z Nikona, na którym też złapaliśmy w niewyjaśnionych okolicznościach kapcia, natychmiast podjęliśmy decyzję o zmianie koła. Na szczęście z tylnej opony powietrze uchodziło wolno i można było dotrzeć do mety, więc zmieniliśmy lewy przód i ukończyliśmy ten odcinek i cały rajd, nie tracąc naszej czwartej pozycji w klasyfikacji generalnej.
Myśleliśmy, że na Nikonie nasza złapana guma był to przypadek, ale w tej sytuacji coraz bardziej zastanawiamy się, czy aby te działania nie są zamierzone. Nie zrzucam na nikogo winy, bo jeśli jadę słabo to potrafię się do tego przyznać, ale nie zdarza się żeby na asfalcie, nie na cięciu, spotkać coś tak dokładnie zamaskowane i to w miejscu, gdzie nie ma możliwości ominięcia tego. Tym razem były to tylko uszkodzona opona i strata czasowa, ale kolejna taka przygoda może zakończyć się znacznie gorzej. Jesteśmy strasznie źli i rozgoryczeni, bo w taki sposób się nie postępuje. Ktoś naprawdę nie zdaje sobie sprawy jak wielkie stwarza niebezpieczeństwo dla nas i dla kibiców.
Do końca sezonu pozostały jeszcze dwa rajdy. Jeśli na którymś z nich będzie miała miejsce podobna sytuacja, rozważamy taką możliwość, że po prostu zatrzymamy cały rajd i znajdziemy to coś. Ludzie związani z naszym teamem będą teraz bardzo dokładnie przyglądać się temu, co dzieje się przy odcinkach. Są to ludzie, którzy kochają rajdy i wiedzą jak zachować się na ich trasie. Potrafią docenić trud, jaki wkładają zawodnicy w walkę na trasie i wiedzą, że takie zachowanie w stosunku do któregokolwiek zawodnika jest niedopuszczalne i ogromnie ryzykowne.
Jeśli chodzi o sportową stronę rajdu to nie było najgorzej. Zajęliśmy czwarte miejsce w generalce, dzięki największej ilości wygranych odcinków zarobiliśmy dodatkowy punkt do klasyfikacji MP i umocniliśmy się na pozycji liderów RSMP 2005. Po drodze mieliśmy parę przygód, na 4 oesie zsunął nam się przewód od turbosprężarki i zanotowaliśmy duże straty. Szkoda tych strat, bo gdyby nie one, mieliśmy realne szanse na walkę o zwycięstwo w tej imprezie, ale po ostatnim odcinku te przygody nie mają większego znaczenia. Cieszymy się, że jesteśmy na mecie cali i zdrowi, bo mogło nas tu nie być. Dziękujemy całemu zespołowi za wspaniałą pracę na tym rajdzie, choć niewiele brakowało, aby ich trud i poświęcenie poszły na marne.
WOJCIECH KARŁOWSKI: - Zdecydowanie mogę powiedzieć, że uważam Rajd Rzeszowski za jeden z najpiękniejszych rajdów w Polsce a zarazem za zdecydowanie najtrudniejszy i najbardziej wymagający. Strasznie liczyłem na ładną pogodę, miałem nadzieję, że wreszcie nie będzie problemów z doborem opon jak również z ciągle zmieniającymi się warunkami na odcinkach specjalnych. No niestety… pogoda potrafiła zaskoczyć nawet bardzo doświadczonych kierowców, a co dopiero mnie – żółtodzioba. Na pierwszą pętlę dobrałem złe opony – takie, których używa się na bardzo zmoczony asfalt – jak się później okazało, trasa praktycznie przeschła a ja w efekcie straciłem dużo cennych sekund (oraz nowe opony, które nadawały się tylko do wyrzucenia). Na drugiej pętli postanowiłem odrabiać straty. W efekcie zaraz po starcie do czwartego odcinka trochę przesadziłem i niegroźnie wylądowałem poza drogą. Wydawało mi się, że wszystko gra – jednak jak się kilka kilometrów później okazało, na skutek wizyty w rowie uszkodziło się wspomaganie kierownicy oraz co ważniejsze, układ chłodzenia. Dalsza jazda gwarantowała zniszczenie motoru przy braku jakichkolwiek szans na dojechanie do strefy serwisowej. Bardzo żałuję, że nie udało mi się przejechać tego rajdu – piękne trasy…
ŁUKASZ WITAS: - Cóż mogę powiedzieć - jestem strasznie rozgoryczony. Wiem, że takie są rajdy, ale mam już dość ciągłych awarii; ciągle jakieś błahostki stają nam na przeszkodzie i nie pozwalają ścigać się na równi z innymi. Czuję niedosyt, bo wiem, że w tym rajdzie było mnie stać na wygraną. Teraz spadłem na trzecią pozycję i nie pozostaje mi nic innego, jak tylko jej bronić. Teoretycznie mam co prawda szansę na drugie miejsce, jednak w rzeczywistości sprowadza się to tylko do liczenia, że rywali dopadnie pech, czego im oczywiście nie życzę. Dość, że sam doświadczyłem gorzkiego smaku porażki. O awansie w sportowej walce nie ma już mowy.
MARCIN BEŁTOWSKI: - Na pierwszym odcinku specjalnym zanotowaliśmy ogromną stratę czasową, ponieważ wpadliśmy do rowu, z którego długo nie mogliśmy się wydostać. Na szczęście w końcu, dzięki ofiarnej pomocy kibiców – za którą bardzo dziękuję – udało nam się wyjechać, ale okazało się, że mamy uszkodzone zawieszenie. Jechaliśmy „krzywym” samochodem, na dodatek niedługo później łapiąc kapcia. To sprawiło, że spadliśmy chyba na ostatnie lub przedostatnie miejsce w rajdzie i jedynym naszym celem pozostało już dojechanie do mety, ponieważ strata była ogromna.
Drugiego dnia trochę zbyt zachowawczo pojechaliśmy pierwszą pętlę, powinniśmy jechać na slicku, a jechaliśmy na mediach. Druga pętla to jazda bez przygód, swoim tempem. Cały czas pilnowaliśmy się, bo widzieliśmy jak rywale odpadają jeden po drugim.
Warunki były naprawdę ciężkie ze względu na śliskie asfalty z mnóstwem smoły a miejscami także błota, konfigurację trasy oraz pogodę, która zupełnie nam nie sprzyjała.
KAJETAN KAJETANOWICZ: - Może to zabrzmi banalnie, gdyż jako debiutant powtarzam to zdanie niemal co rajd, ale w tak ciężkich warunkach jak na Rzeszowskim jeszcze się nie ścigałem. Trasy były nieprawdopodobnie śliskie i zdradliwe, niemal za każdym zakrętem można było spodziewać się niemiłej niespodzianki. Warto tu wspomnieć, że zapoznanie z trasą przebiegało po suchej nawierzchni - dlatego też bardzo na rękę było nam zarządzenie wolnego przejazdu pierwszej pętli drugiego etapu, gdzie mogliśmy, korzystając z okazji, skorygować nasz opis. Po załamaniu pogody, tych odcinków obawialiśmy się najbardziej. Do rajdu wystartowaliśmy według wcześniej przyjętej taktyki - z początku wolniej i ostrożnie, później nieznacznie przyspieszając. Myślę, że ten niespodziewany sukces, jakim jest zajęcie pierwszego miejsca, wynikał głównie z rozsądnej, a przede wszystkim równej jazdy. Komfort posiadanej przewagi punktowej powodował, że podczas gdy rywale byli zmuszeni do walki, my staraliśmy się przede wszystkim bezpiecznie dotrzeć do mety.
PIOTR ADAMUS: - Przyznam, że czuję spory niedosyt z powodu ukończenia rajdu dopiero na ósmej pozycji - gdyby nie przygoda podczas pierwszego etapu, nasza lokata w końcowej klasyfikacji byłaby znacznie lepsza. Szczególnie, że na odcinkach drugiego dnia jechało mi się wyśmienicie. Pogoda była nieprzewidywalna - raz padał rzęsisty deszcz, a raz świeciło słońce. Takie warunki bardzo mi odpowiadały, co było widać w osiąganych przeze mnie czasach. Na OS 9 zająłem drugie miejsce w klasyfikacji generalnej, co do tej pory jest najlepszym wynikiem w mojej karierze.
ZBIGNIEW STANISZEWSKI: - Jestem zły i momentami już sam nie wiem, co o tym wszystkim myśleć - po raz kolejny popełniliśmy kilka błędów, po raz kolejny nie omijały nas problemy; dość mam już tego frycowego. No, ale cóż, znowu potwierdza się reguła, że rajdy uczą pokory. Nie pozostaje nic innego jak zabrać się do solidnej pracy i przygotować odpowiednio do następnych startów. Chyba troszeczkę przeliczyłem się z możliwościami naszego wiekowego już „Miska” oraz z kosztami startów w tym sezonie. Trudy zmęczenia materiału oraz drobne przeoczenia doprowadziły do wypadku. Na bardzo mokrym podłożu, przy znacznej prędkości zacząłem hamować do niegroźnego lewego zakrętu. Niestety, hamulce tylne zareagowały inaczej niż przednie i postawiło nas bokiem. Próbowałem wyprowadzić auto, ale „Lancernik” zwariował. Po wykonaniu pełnego obrotu wylądowaliśmy na drzewie.
Mimo licznych przygód nadal jesteśmy optymistami w perspektywie kolejnych startów. Już rozpoczęliśmy odbudowę naszego „Miśka”. Na szczęście przy uderzeniu nie ucierpiała klatka. Jest cała, więc na pewno wystartujemy w przemianowanym z Bałtyku Rajdzie Kaszub. Kolejna eliminacja Pucharu PZM będzie odpowiednim treningiem przed szutrowymi zmaganiami wokół Płońska. Wymazujemy z głowy ostatnie niepowodzenia i zabieramy się do ciężkiej pracy.
MACIEJ OLEKSOWICZ: - To był nasz największy wypadek w karierze - na szczęście jesteśmy cali, gorzej jest natomiast z samochodem, który nie wygląda najlepiej. Wszystko zaczęło się od tego, że podczas naszego przejazdu zaczęło bardzo mocno padać i na drodze pojawiło się bardzo dużo wody. Kiedy zbliżaliśmy się do hamowania przed ciasnym, lewym zakrętem, nic nie wskazywało na to, że będzie to nasz ostatni zakręt w tym rajdzie. Jechaliśmy niezwykle ostrożnie i wydawało się, że to wystarczy. Okazało się jednak, że nadal było to zdecydowanie zbyt szybko jak na takie warunki. Samochód postawiło bokiem i Subaru zaczęło w poślizgu dosłownie przyspieszać. Udało mi się ustawić do zakrętu, ale na podbiciu wylecieliśmy w powietrze i dachowaliśmy aż pięciokrotnie. Szczęśliwie dla nas nic się nam nie stało. Bardzo żałuję, że do tego wszystkiego doszło, bo uciekła nam szansa na zdobycie cennych punktów. Trudno w tej chwili oceniać to zdarzenie i tak naprawdę nie wiem, w czym tkwił błąd. Nie chcę się również usprawiedliwiać, ale po prostu takie rzeczy się zdarzają. Teraz czeka mnie przerwa wakacyjna i przygotowania do następnych zawodów. Chciałbym przy okazji zaprosić wszystkich do udziału w naszym konkursie wideo. W związku z tym, że nie daliśmy do końca szansy na zdobycie materiałów filmowych i nie ukończyliśmy rajdu, termin zakończenia konkursu zostaje przesunięty do ostatniej tegorocznej eliminacji - Rajdu Wawelskiego. Szczegóły oraz regulamin konkursu znajduje się na naszej stronie internetowej.
MACIEJ LUBIAK: - Nie dopisuje nam niestety, szczęście w tym roku. Warunki na trasie były dramatyczne i zaskakujące chyba dla wszystkich - jechaliśmy szybko, bo nadal walczyliśmy o poprawienie swej pozycji w klasyfikacji generalnej i grupowej. Poprzedniego dnia mieliśmy pewne kłopoty z czujnikiem hamulca ręcznego, skutkujące niekontrolowanym „rozpinaniem” centralnego dyferencjału i odłączaniem tylnego napędu podczas jazdy. Po serwisie wydawało się, że problem został usunięty. Wystartowaliśmy do pierwszego OS-u drugiego dnia i auto prowadziło się bez zarzutu. Jednak na partii dość szybkich zakrętów samochód w pewnej chwili zachował się nieprzewidywalnie i wyjechał przodem z drogi, tak właśnie jakby znów wyłączyło nam tylny napęd. To co jeszcze dzień wcześniej było uciążliwością, w tych warunkach jakie mieliśmy w sobotę rano, zakończyło się dla nas wypadnięciem z drogi.
SEBASTIAN FRYCZ: - Pierwszy dzień skończyliśmy bez większych problemów i z kilkusekundową przewagą nad Michałem Sołowowem. Wiedziałem, że jeśli nie będzie deszczu, to wygranie Rzeszowskiego jest w naszym zasięgu. Pogoda pokrzyżowała jednak plany, bo drugi etap zaczął się od totalnego deszczu. Na drodze było tak dużo wody i do tego tak piekielnie ślisko, że z trudem utrzymywałem kierunek jazdy. Właśnie takim warunkom zawdzięczamy dwie przykre przygody. Na jednym z łuków przy niedużej prędkości opuściliśmy drogę. Niegroźnie, bo samochód nie uległ żadnemu uszkodzeniu, ale zanim wyjechaliśmy z grząskiej pułapki, marzenie o wygranej oczywiście prysło. Potem było trochę nerwowo, zaczęliśmy gonić i lekko zahaczyliśmy o wystającą balustradę mostu. Skończyło się tylko na pogiętym nadkolu i obrocie, co kosztowało kolejne sekundy. Na szczęście była to także ostatnia nasza przygoda, szybko się po niej pozbieraliśmy i wróciliśmy do walki, ale na odzyskanie dotychczasowej pozycji już nie było czasu. Wygrana przeszła nam koło nosa, ale na pocieszenie przywozimy z Rzeszowa kolejne punkty w klasyfikacji klasy. Plan wykonaliśmy, ale niedosyt wygranej oczywiście pozostaje.
MICHAŁ KOŚCIUSZKO: - Jestem bardzo szczęśliwy, to mój wielki dzień - po raz pierwszy jestem na podium w klasyfikacji generalnej. Rajd Rzeszowski co widać po ilości załóg, które dojechały do mety, był bardzo trudny – dużo błota i padający deszcz na trasie prawie całego rajdu. Dzisiejszy etap zaczął się dla mnie bardzo szczęśliwie – wygrałem pierwszy oes w pętli, który jest jednocześnie pierwszym wygranym przeze mnie odcinkiem specjalnym w klasyfikacji generalnej. Powiększyłem również przewagę w S1600, pozostając nadal na pozycji lidera.
Udostępnij lub zapisz ten artykuł
Najciekawsze komentarze
Subskrybuj i uzyskaj dostęp do Motorsport.com za pomocą blokera reklam.
Od Formuły 1 po MotoGP relacjonujemy prosto z padoku, ponieważ kochamy nasz sport, tak jak Ty. Aby móc nadal dostarczać nasze fachowe dziennikarstwo, nasza strona korzysta z reklam. Mimo to chcemy dać Ci możliwość korzystania z witryny wolnej od reklam i nadal używać ad-blockera.