Zasubskrybuj

Zarejestruj się za darmo

  • Szybki dostęp do ulubionych artykułów

  • Zarządzanie powiadomieniami o najświeższych wiadomościach i ulubionych kierowcach

  • Wyraź swoją opinię poprzez komentowanie artykułów

Motorsport prime

Poznaj kontent premium
Zasubskrybuj

Edycja

Polska Polska

Dakar jak za dawnych lat

„Rajd Dakar jak za dawnych lat” tak z pewnością mogą powiedzieć Krzysztof Hołowczyc i Łukasz Kurzeja po 48-godzinnym etapie tegorocznej edycji maratonu.

#217 X-raid Mini JCW Team Mini John Cooper Works Rally Plus: Krzysztof Holowczyc, Łukasz Kurzeja

Rajd Dakar swoją legendę zyskał dzięki niezłomności, uporowi i nieprawdopodobnej wytrzymałości uczestników. Nie każdy wie, jak narodził się „rajd wszystkich rajdów”.

W latach 70. popularność zdobył Rallye Còte-Còte z Nicei do Abidżanu. W 1977 r. jednym z zawodników w nim startujących był późniejszy pomysłodawca i twórca Dakaru Thierry Sabine. Na trasie Nicea-Abidżan, na libijskiej pustyni Sabine zabłądził. W jego motocyklu zabrakło paliwa. Trzy dni przetrwał bez zapasów wody i żywności. Jak sam później wspominał: - Ssałem wilgotne kamienie. Miałem halucynacje.

W tamtych czasach nie było telefonów satelitarnych czy komórkowych. Zlokalizowała go załoga śmigłowca algierskich sił powietrznych, a ekipa ratunkowa uratowała, gdy był w ciężkim stanie. Po powrocie do ojczyzny Sabine postanowił zorganizować własny rajd z Europy przez Afrykę. Idea miała być „wyzwaniem dla tych, którzy wyruszyli i marzeniem dla tych, którzy zostali” jak mówił o Rajdzie Paryż-Dakar w latach 80.

Francuski pionier chciał, by w imprezie mogli startować nie tylko motocykliści, ale także kierowcy samochodów osobowych, terenowych i ciężarowych wszystkich marek bez ograniczeń. Na początku 1978 r. udało mu się pozyskać głównego sponsora i tak narodził się legendarny dziś Dakar. Przez wiele lat zmieniał swoją formułę i lokalizację, od Afryki, przez Amerykę Południową po Arabię Saudyjską dziś. Jedno jest niezmienne - jest to wyzwanie dla najszybszych, najwytrwalszych i powiedzmy sobie szczerze dla najtwardszych na tej planecie.

Krzysztof Hołowczyc z Łukaszem Kurzeją mieli okazję poczuć na własnej skórze ducha pierwszych Dakarów na tegorocznym maratońskim, 48-godzinnym etapie. Załoga AzotoPower, wystartowała do najtrudniejszego oesu, który w całości prowadził przez gigantyczne wręcz wydmy wczesnym rankiem w czwartek. Jazda w takim terenie wymaga nie tylko odwagi ale także strategicznego myślenia. Przy podjazdach, trzeba mieć odpowiednią prędkość, żeby nie stracić „impetu” podjazdu, prędkość jednak nie może być zbyt wysoka, bo nikt nie wie, co jest za szczytem wydmy. Pierwsza przygoda Hołka i Kurzeji - po skoku na jednej z wydm, „wylądowali” na samochodzie Krisa Meeke’a - kierowcy, z którym Krzysztof się zna z rajdów drogowych. Po blisko dwóch godzinach udało się wrócić na trasę rajdu.

- Na szczęście nic nikomu się nie stało, skończyło się jedynie na zakopaniu auta, połamanych częściach i fizycznym zmęczeniu. Ciężarówka, która do nas dojechała po dłuższym czasie „uwolniła nas” i mogliśmy kontynuować odcinek - relacjonował Hołowczyc.

Potem biało-niebieskie MINI, kilkukrotnie stawało w głębokim piachu. Łukasz Kurzeja sprawnie obsługiwał saperkę, która znajduje się na pokładzie MINI i mogli kontynuować jazdę. Niestety, za każdym razem w takiej sytuacji, coraz bardziej obciążony układ przeniesienia napędu dawał znać o swoim zużyciu. Około osiem kilometrów przez punktem, na którym polska załoga mogła przenocować, sprzęgło powiedziało dość. Hołowczyc z Łukaszem utknęli na środku arabskiej pustyni z jedną butelką wody, jednym śpiworem i nadziejami, że ktoś zauważy, że nie dojechali do wyznaczonego punktu.

- Stanęliśmy po środku niczego, powiedziałem do Łukasza ok, mamy jeden śpiwór, Ty do auta, ja pod auto. Na dachu postawiliśmy koguta świetlnego, po to, żeby nikt nas w nocy nie rozjechał. Wczesnym rankiem miała dotrzeć do nas ciężarówka serwisowa z pomocą. Jak możecie sobie wyobrazić, byliśmy dość zmęczeni, więc położyliśmy się spać, pomimo głodu. Około północy, myśleliśmy, że jesteśmy obiektem napadu i porwania. Ogromny huk, latający piasek i wiatr… przyleciał do nas helikopter - który zrzucił nam racje żywnościowe. Niestety, „bombardowanie” z dużej wysokości sprawiło, że cały prowiant i woda rozpadły się. Jakaś butelka ocalała więc przynajmniej mieliśmy co pić. Ocalały także trzy paczki orzeszków. Długo będę jeszcze pamiętał smak krakersów z piaskiem pustyni - dodał Hołowczyc.

Załoga cały czas jednak czekała na ciężarówkę serwisową, która nie pojawiła się o wschodzie słońca, nie pojawiła się po godzinie, po dwóch i po trzech. Po kontakcie z organizatorami Hołek dowiedział się, że prawdopodobnie będzie musiał spędzić z Łukaszem kolejną noc pod gwiazdami. Po interwencji zespołu X-Raid, późnym popołudniem do Polaków został wysłany helikopter.

- Siedzieliśmy z Łukaszem w malutkim skrawku cienia generowanego przez tylną klapę naszego MINI, w nocy jest zimno, w dzień na pustyni to prawdziwa patelnia. Czekaliśmy na ciężarówkę i ekipę z pomocą… na szczęście scenariusz kolejnej nocy się nie zrealizował. Helikopter nas zabrał, potem wsiedliśmy do samolotu i razem ze wszystkimi kierowcami, po tym morderczym etapie dotarliśmy do stolicy Arabii Saudyjskiej, Rijadu. Nasi mechanicy zajęli się MINI i mam nadzieję, że jutro tu dotrą. Mają kilkaset kilometrów. Mamy nieukończony drugi etap, ale my się nie poddajemy jedziemy dalej dla nas, dla WOŚP, dla naszych kibiców. To naprawdę najtrudniejszy Dakar w jakim brałem udział i powiedziałem, że nie damy się pokonać. Jutro mamy dzień odpoczynku, więc wrócimy w niedzielę z nową energią!

Poprzedni artykuł Dakar: Mówią po 6 etapie
Następny artykuł Al-Attiyah pomoże Loebowi

Najciekawsze komentarze

Zarejestruj się za darmo

  • Szybki dostęp do ulubionych artykułów

  • Zarządzanie powiadomieniami o najświeższych wiadomościach i ulubionych kierowcach

  • Wyraź swoją opinię poprzez komentowanie artykułów

Motorsport prime

Poznaj kontent premium
Zasubskrybuj

Edycja

Polska Polska
Filtry